środa, 21 listopada 2012

Antkowy kącik


 Wczoraj, po powrocie Witka z przedszkola, zdecydowaliśmy się wreszcie rozstawić Antosiowi łóżeczko. Oficjalnie ciążę mam już donoszoną, więc czas był już najwyższy :-). Witek oczywiście bardzo aktywnie pomagał- choć według niego najlepiej by było, gdyby rozkładanie łóżeczka zatrzymać na etapie "klatki dla małpki"- czyli bez stelażu pod materacyk :-) Kiedy materacyk do łóżeczka jednak trafił - pojawił się następny problem... Witek zdecydował, że będzie w Antosiowym łóżeczku... spał. Zaczął się pieścić, seplenić, mówić że on jest mała dzidzia itd. Mam nadzieję, że niedługo mu przejdzie...



 Jak widać "kącik" jest na razie ograniczony do łóżeczka. Na komodzie pojawi się wkrótce przewijak i koszyki na niemowlęce akcesoria,ale póki co, ma tam swoje legowisko Bazyl.


W łóżeczku zamieszkała na razie wiedźma, ale musi ona zawzięcie walczyć o ten przywilej :-) Z jednej strony Witek uzurpuje sobie prawo do nowego łóżka, a z drugiej Bazyl robi podchody pod nowe "legowisko". Widocznie stwierdził że w starym mu za ciasno :-)



 A z nowości- jakiś czas temu uszyłam taką matę na przydasie. Witek od razu stwierdził, że jest doskonała do przechowywania jego kolekcji traktorków :-) Cóż, póki Antka jeszcze nie ma -niech się dzieciak nacieszy :-)
No i wieczorami, kiedy już kończyłam biegać z taczką po ogrodzie, powstawał brązowo niebieski kocyk. Skończyłam go kilka dni temu. Troszkę się zeszło, bo choć ma  niewielkie wymiary 1x1 metr, to robiony jest z cienkiej włóczki.



Następnym razem Antkowy kącik zagości na łamach mojego bloga wraz ze swoim właścicielem :-) Myślę, że wtedy będzie już ukończony...
Również wczoraj zabrałam się do pakowania torby do szpitala... Nie myślcie sobie , że to "syndrom gniazda".  Dokładnie to sobie przemyślałam... Wcale mi to nie sprawiało przyjemności i zamiast wewnętrznej potrzeby podszytej entuzjazmem i niemożnością doczekania się powicia kolejnego potomka, odczuwałam raczej przymus organizacyjny " no bo w końcu chyba już najwyższy czas..." i w dodatku wpędziłam się w taki stres, że aż mnie brzuch rozbolał...
Jak urodziłam Witka, leżałam na sali z dziewczyną, która rodziła już drugi raz. Pamiętam jak mówiła, że za drugim bała się o wiele bardziej. Teraz wiem co miała na myśli... Ja już od jakiegoś czasu mam koszmary... I wcale nie pomaga mi świadomość, że dziecko jest zdrowe i dorodne (ponad 4 kilo...) Za pierwszym razem nie bałam się wcale... teraz ze strachu umieram... I tylko mi nie piszcie, że za drugim razem jest łatwiej...
A z tym, że o bólu się zapomina to też bujda!!! Może i na jakiś czas odsuwa się od siebie tą świadomość, ale jak przychodzi co do czego to wszystko wraca... i to z najdrobniejszymi szczegółami...
I tym radosnym akcentem kończę mój wpis... :-) Trzymajcie za mnie kciuki, bo to może być już nawet za chwilkę :-)
A plan minimum jeszcze nie zrealizowany...

czwartek, 15 listopada 2012

Roboty ziemne...


 Nie było mnie... Ale to nie znaczy, że coś się stało, że wcześniej urodziłam, czy, że nic mi się nie chce dlatego nie piszę... Już raczej to, że roboty mam tyle, że nie nadążam... A wszystko przez mającego urodzić się na początku grudnia Antosia!  Tak! Właśnie dlatego! Dla mnie narodziny drugiego dziecka to całkowite wyłączenie się z pewnych zajęć na czas pewien... A zajęcia te same się nie wykonają. Dlatego założyłam sobie plan minimum, który muszę wykonać przed porodem!!!  W skład planu wchodziły między innymi:
  • prace porządkowe w ogrodzie (zakończone!)
  • Poczynienie pewnych przygotowań do Świąt- jak wiadomo, z noworodkiem to sobie można... posiedzieć :-) 
  • I tak : mam upieczone już pierniki, uszyte nowe świąteczne poduchy (jeszcze nie wszystkie...), zrobione ozdoby na choinkę (częściowo... pokażę innym razem :-), poczynione zakupy świąteczne w ikei- zasłony, świece, dodatki...)
  • W międzyczasie przygotowuję kącik dziecinny dla Antosia w naszej sypialni
  • Że nie wspomnę o codziennych obowiązkach jak pranie, sprzątanie i gotowanie...
 Ostatni na liście, ale nie najmniej ważny był projekt naszego "nowego ogrodu". Po pierwsze chciałam przesłonić nasz przecudnej urody kawał betonu zagradzający nam przejście do dalszej części działki.  Wymyśliłam sobie rabatę bylinową w stylu angielskim, z pnącymi różami, hortensjami i t d. W tym celu zagoniłam do roboty trzech panów, którzy po pierwsze zdemontowali mojemu nieszczęsnemu dziecku piaskownicę... (to ten łysy plac na trawniku...) Następnie zdjęli darń z przyszłej rabaty, wykopali rowki pod obrzeża z podkładów kolejowych. Wypełnili rowki żwirem (przedłuża to żywotność drewnianego obrzeża, bo piach odprowadza nadmiar wilgoci i podkład nie leży w wodzie) i ułożyli podkłady. Potem przekopali moją rabatkę i tu do akcji wkroczyłam ja! Jako że większość moich "domowych" projektów to projekty baardzo nisko nakładowe- wykorzystuję rośliny, które gdzieś tam na rabatach same się porozmnażały :-) Latam więc sobie z taczką to tu, to tam i przesadzam :-) Na wiosnę dosadzę róże, kilka krzewów, kupionych bylin, posieję rośliny jednoroczne i ... coś tam powstanie :-)... W miejscu gdzie na rabacie pozostał trawnik, powstanie żwirowy placyk z ławką, a po bokach posadzę dwie kuliste ałycze na pniu.  Albo zrobię jakiś łuk z pnączy nad ławką... Jeszcze się nie zdecydowałam :-)



 Spieszyłam się z tą rabatą okropnie, bo na wiosnę mam plany bardziej dalekosiężne... To, co widzicie na poniższym zdjęciu jeszcze kilka dni temu było starym sadem... Teraz jest tu miejsce na mój przyszły ogród warzywny!!! Zaznaczony brązowymi liniami. Będą tu rustykalne płotki, podniesione rabaty, drzewka owocowe formowane przy rusztowaniach, jagodnik, ogródek ziołowy... Może nie widać tego na zdjęciu ale powierzchnię to on będzie miał nie małą...
 I to jest mój plan na wiosnę!!!  Reszta placu zostanie na razie obsiana trawą, ponieważ...

Mamy nadzieję, że na wiosnę ruszymy z budową i wyrośnie nam tu taki piękny wiejski domek!!! Pewnie nie będzie identyczny, bo jak na razie nie znaleźliśmy projektu który w pełni by nas satysfakcjonował... ale będzie to coś w tym stylu... Dom w starym stylu, można jeszcze zobaczyć takie na Podlasiu- z drewnianym gankiem i podmurówką z prawdziwego kamienia... Się rozmarzyłam... :-)

Jak widzicie, dni są dla mnie za krótkie, a grudzień zbliża się wielkimi krokami... Termin mam na 10 grudnia, ale jak to z drugim dzieckiem bywa- pewnie będzie prędzej...  Trzymajcie za mnie kciuki, bo uszka jeszcze do barszczu muszę polepić i pokończyć co zaczęłam :-)

Pozdrawiam Was serdecznie!!! Dziękuję, że do mnie zaglądacie, witam nowych gości, a w następnym poście to chyba będzie już bardziej świątecznie, bo przecież muszę się pochwalić co już nawyczyniałam :-)

Buziaki!!!