czwartek, 27 czerwca 2013

...


Miałam napisać gdyby myśli moje zajął jakiś nowy projekt...
 I zajął :-) 
Wiec piszę :-)



"Rabata pod murem"- roboczo tak nazwana, zaczęła powstawać jesienią ubiegłego roku, w celu przesłonięcia niezbyt urodziwego obiektu architektury ogrodowej, zafundowanego nam (z dobroci serca ;-)) przez naszego sąsiada :-) Zaczęłam wtedy nawet sadzić na niej rośliny, ale z racji WIELKIEGO BRZUCHA zwanego później ANTOSIEM ;-) zarzuciłam tę robotę na termin wiosenny. Wiosną niestety myśli moje zaprzątnął projekt inny od powyższego, zwany ogrodem kuchennym... Rabata pod murem potraktowana została więc iście po macoszemu...  Pod koniec maja, w przypływie litości nad biedną i bardzo "dziurawą" rabatą rzuciłam nań garść nasion kosmosu...
Czas mijał...
I dziś przyszedł ten dzień, kiedy podeszłam do Rabaty ze szpadlem i "zdewastowałam" sektor pod huśtawką! Usunęłam darń i zamiast niej przywiozłam kilka taczek żwiru... Resztę przywiózł mój Teść, który chyba się zlitował... (nie nad rabatą chyba, tylko na de mną...)
Z założenia, w tym miejscu miał być placyk wysypany tłuczniem, a na placyku ławka... Pomyśleliśmy jednak, że skoro dolny taras wybrukowany jest kamieniem polnym, pasowałoby żeby placyk na rabacie też z kamienia został zrobiony...
I, w jednej chwili, zabrałam się do roboty... A jutro najprzyjemniejsza część zadania- czyli zabawa z kamieniami. Już nie mogę się doczekać! :-)

 Na szpadlu przysiadła sobie muchołówka. Te urocze ptaszki obejmują w posiadanie każdy pionowy element w ogrodzie :-)
A tu efekt "garści kosmosu" :-) Na tą chwilę kosmos zagłuszył na rabacie wszystko i dumnie króluje nad resztą roślin... A tak tu było jeszcze całkiem niedawno...

 Fajne połączenie- hosty i kosmos... I kto by pomyślał, że takie udane?

***
Tydzień temu rodzina nasza powiększyła się o małe stadko kurcząt. Dla tych, którzy nie pamiętają, przypominam, że kury nasze zostały poddane trzytygodniowemu przymusowemu zamknięciu w kurniku w celu zapobieżenia pożarciu tychże kur przez lisa... Po kilku dniach, z nudy przymusowego karceru, trzy z pozostałych przy życiu kur usiadły na jajkach! Przy okazji wyjaśniam, że lisa nie złapaliśmy, że była to lisica z młodymi, która jednak po tych trzech tygodniach przerzuciła się na kury któregoś z dalszych naszych sąsiadów ( Na własne oczy, Lisicę z rudą kurą w pysku, widział Teść!. A INNY sąsiad widział Lisicę z trzema młodymi hasającą po ugorze...)
Wracając do kurczaków... Nie wszyscy z Was pewnie wiedzą, że mimo licznych pochwał pod adresem tej pradawnej rasy kur galicyjskich- zielononóżek, że jaja zdrowe, smaczne, że eko- i same ochy i achy... To matki z tych wspaniałych kur są BEZNADZIEJNE!!! A same kury to łazęgi okrutne i powsinogi i jak polezą to nie zawsze wiedzą jak wrócić... A łażą daleko, bo w promieniu kilometra od kurnika...

Ale wracając do kurczaków :-)
 Z tych trzech kwok zostało nam 16 kurcząt. Jedna kwoka (ta która zapominała, że trzeba siedzieć na jajach, a nie obok...- ta z lewej strony na zdjęciu niżej)  wysiedziała tylko dwa żywe kurczaki. W dodatku je porzuciła i zamieszkała z sąsiadką i jej rodziną. Pozostałe dwie kwoki systematycznie wymieniają się kurczakami i biją się między sobą o lepszą ich zdaniem skrzynkę po jabłkach... Część kurczaków w tym czasie marznie po kątach... jak wyżyją, to bilans po lisie powinien wyjść na zero!


No, to teraz idę odpoczywać, bo jutro znów bawię się w kamieniarza :-)
A dodatkowo mam teraz dużo na głowie, bo babcia nasza pojechała na koniec świata- dosłownie!!! (Kto zgadnie gdzie? :-)) I mam teraz moich urwisów całkowicie na mojej głowie... A jutro ostatni dzień przedszkola i zaczynają się wakacje (dla dzieci- bo dla rodziców to nie koniecznie...) I, o ile nie ma na świecie ludzi całkiem normalnych, to mi się pewnie przez te dwa miesiące  jeszcze pogorszy... Więc idę naładować akumulatory...
 :-)



sobota, 22 czerwca 2013

Z dnia na dzień...


...wszystko zakwita i przekwita...
Kilka dni temu zrobiłam te zdjęcia ogrodu:







 A wczoraj te:



To chyba przez te upały. Wczoraj doszła do nas burza. Zapowiadało się groźnie, ale na szczęście żadnego gradu, czy innych tragedii nie było! Dziś znów duchota, że trudno wytrzymać. Zrobiłam Witkowi schody do domku, zlałam się potem i skryłam się w domu...
Witek pojechał z babcią do miasta, Antek uciął sobie drzemkę a ja odpoczywam :-)

Udanego weekendu!!!



czwartek, 20 czerwca 2013

Moje trzecie dziecko :-)

Najstarszy jest Witek, potem Antoś, i na końcu mój ogród warzywny ;-) 
Spędzam tu każdą wolną chwilę...
Ostatnio (od dwóch tygodni) z motyką w ręku walczę z chwastami. I możecie mi wierzyć, lub nie- sprawia mi to ogromną przyjemność :-) Aż miło popatrzeć na czyściutki ogród! Tylko, że tak na prawdę powinnam zaraz zaczynać od nowa, bo rabaty od których zaczynałam nie są już takie czyściutkie...
Zazieleniła się już trawka i ogród nie wygląda tak smutno! Tylko że przez te zlewne deszcze, spora część nasion została wypłukana i trawa rośnie sobie "plackami"... Mam nadzieję, że z czasem to się wyrówna!


 Te doniczki nad malinami jutro wypełnię słomą i będą to domki dla skorków. Skorki potocznie zwane szczypawkami zjadają mszyce, które z kolei zjadają moje maliny...

Zakwitł pierwszy ogórecznik!

Dynie, wyłożone słomą, zaczęły wreszcie rosnąć po zalaniu i jest szansa na jakiekolwiek dyniowe owoce w tym roku!


 A to moja konstrukcja przeciwko bielinkom! Pod siatką  rosną sobie kapusty i jarmuże. Mam nadzieję, że bezpiecznie! Do budowy "tunelu" użyłam wiązowych witek (są dużo bardziej elastyczne niż leszczyna i nie ukorzeniają się jak wierzba!) a siatka to nic innego jak wszech dostępna siatka przeciwko szpakom na wiśnie czy czereśnie
.

Widać też, że domek chłopaków stoi tuż przy warzywniku. I już ten patent się sprawdza, bo ja dłubię sobie przy roślinkach, Antek śpi w wózku obok, a Witek bawi się w swojej pierwszej nieruchomości :-)


I na koniec moja mała kolekcja sałat...

Szczerze mówiąc to pochłonął mnie ten ogród bez reszty, ale po krótkich chwilach zwątpienia w sens budowy tego obiektu (głównie przez wzgląd na koszty...) teraz jestem przeszczęśliwa!!!
Buziaki!!!

środa, 12 czerwca 2013

Muchołówki i "złów i wypuść" :-)


 Na początku było pięć malutkich sinoniebieskich jajeczek...
 

 Teraz jest pięć śmiesznych pitraszków :-) Niedługo będą uczyły się latać! Już rosną im lotki!
A mowa o muchołówce szarej. Kilka lat temu mieliśmy jedną parę, teraz, z roku na rok jest ich coraz więcej. Są to małe, szare ptaszki (mniejsze od wróbli) z białym brzuszkiem i czarnym dzióbkiem. Co ciekawe, nie są płochliwe- świadczy o tym nawet gniazdo założone w chomącie, zaraz przy drzwiach do koziego domku :-)



 ***
 Pamiętacie lisa skrytobójcę??? Długo dumałam jak pozbyć się drania... Aż w końcu postanowiłam kupić żywołapkę na duże drapieżniki... Przyszła wczoraj i od razu zastawiliśmy pułapkę... dziś pierwszy amator lisiej przynęty- kot sąsiadów :-) (Nie wiem których, ale nasz to on nie jest... A obstawiałam, że to Bazyl będzie nasza pierwsza zdobyczą :-)) W każdym razie kot został uwolniony.
 Mam nadzieję, że nie wróci...


Miłego dnia!!!

wtorek, 11 czerwca 2013

Wieści z warzywnika...

 Nie będę się rozpisywać, bo niby o czym? Ale dla tych którzy podzielają moją ogrodową pasję- kilka fotek zieleniejącego ogrodu :-)

I motto na dziś:

"Lepiej późno niż wcale" !!!

 
Kilka słów jednak napiszę :-) Jak wiecie ciągle pada... I o ile początkowo rada byłam temu, o tyle teraz wychodzi mi to bokiem... 
Dynie są mniejsze niż kiedy je wsadzałam... 
Pomidory- odmiany odporne na zarazę, okazały się nie być odporne na alternariozę i bez oprysków się nie obyło...
Część moich zasiewów została wymyta przez strugi wody, podobnie ze składnikami odżywczymi dla roślin- co zaowocowało w pierwszym wypadku nieco losowym wschodem, a w przypadku drugim- jasno seledynową barwą tego co wyrosło...
Ale, jakby nie było, pierwszy plon dziś zebrałam!!! I z wielką przyjemnością schrupałam pęczek rzodkiewek :-)


 Powoli pojawiają się też kwiaty moich dalii:
Na zdjęciu dalia pomponowa "Snowflake"


I prezenty od męża niedługo zakwitną :-)
 Mąż mój jest sadownikiem z zawodu i zamiłowania, więc cóż innego mógłby mi podarować, jeśli nie jabłonki? Ale nie jakieś tam zwyczajne! Przyjechały do mnie z holenderskiej szkółki drzew owocowych. Mają wdzięczną nazwę Redlane Mini Tree. Fajne w nich jest to, że pięknie kwitną, mają czerwone liście, prawie wcale nie rosną, mają owoce deserowe i nie chorują! U mnie dopiero zaczynają kwitnąć- owoców w tym roku nie będzie.
Wogóle to patrząc na mój warzywnik w połowie czerwca można by pomyśleć, że to początek maja :-)
Ale, jak już pisałam:lepiej późno niż wcale :-)
Miechunki też ledwie przetrzymały ten czas monsunowy...

Podobno od jutra ma nie padać... Może moje dynie mają jeszcze jakieś szanse na przeżycie???
Pozdrawiam!

czwartek, 6 czerwca 2013

o młodym pszczelarzu i pewnej roślinie...


 Muszę Wam powiedzieć, że dzięki murarkom nasz Wito w ogóle nie boi się pszczół i owadów pszczoło podobnych! Jak zobaczy pszczołę gdzieś na kwiatku to od razu pyta czy to nasza :-) Super frajda dla malucha!
W zasadzie to mogę już podsumować sezon pszczelarski. Po pierwsze pszczoły po wystawieniu do uli praktycznie od razu wzięły się do roboty i wyleciały gromadnie. Dziwna to była wiosna, więc i zachowanie pszczółek było niecodzienne. Bardzo szybko zapełniły wszystkie rurki, których zgromadziliśmy dla nich zdecydowanie za mało... Musiały sobie radzić same... Duże ule sprawdziły się znakomicie. Nie wiem czy pisałam Wam już, że im większa populacja pszczół- czyli im większą mamy rodzinę w jednym miejscu- tym kolonia będzie zdrowsza! Wynika to z tego, że przy zwiększonym ruchu pszczół w pobliżu ula, owady pasożytujące mają mniejszą szansę na dostanie się do rurki i złożenie swojego jaja. A ruch przy naszych ulach był naprawdę imponujący!



 Pamiętacie nasz mały eksperyment z rodzajami materiału na zimowle dla pszczół?
Oto wyniki- Murarki zdecydowanie najbardziej lubią rurki trzcinowe,w następnej kolejności zapełniły rurki z wydrążonych pędów bzu czarnego. Podobnie było z rurkami bambusowymi, których jednak miałam tylko kilkanascie sztuk, więc nie jest to chyba miarodajne?
Troszkę dłużej zeszło się pszczołom z rurkami z rdestu. A najbardziej opornie zasiedlały rurki z roślin baldaszkowych.
Nasuwa mi się pewien wniosek... Wiem, że mój eksperyment nie jest potwierdzony żadnymi naukowymi badaniami, ale według mnie murarki chętniej zajmują rurki o jasnym- słomkowym zabarwieniu. Wolały bardzo cieniutkie rurki trzcinowe (odsort o średnicy około 4-5 milimetrów) niż rurki o optymalnej średnicy 8-10 mm, ale ciemne...
Olaf wysnuł kolejną teorię, że samotnice od wieków zasiedlały trzcinowe i słomiane strzechy domostw i w wyniku doboru wykształciły w sobie takie preferencje kolorystyczne...
Ale to tylko takie nasze prywatne spostrzeżenia...


 A teraz o pewnej roślinie, która szczególnie pięknie wygląda przy takiej aurze którą mamy ostatnio i na którą większość z nas narzeka...
Len trwały Linum perenne. W słoneczne dni szybko przekwita i jest taki sobie, ale gdy słonko troszkę się schowa, zachwyca swoim błękitem i lekkością znacznie dłużej! Polecam! W dodatku sam się wysiewa i z roku na rok mamy go więcej :-) I w odróżnieniu od lnu zwyczajnego, uprawianego na siemię lniane, jest byliną!



No dobra! To tyle na dziś! Dzieci śpią, ja skradłam chwilkę dla siebie, ale teraz idę pospać... ;-)

środa, 5 czerwca 2013

Międzyczas...

 Nic nie robię na spokojnie, nie celebruję codzienności... Nie wykładam lnianą ściereczką koszyczka idąc po zioła do ogrodu, nie biegnę do zagrody  o poranku w kaloszkach w kwiatki i w białej sukni z piękną kaneczką w ręku po poranne mleko do kawy...,moje dzieci to nie piękne cherubinki w falbankach, tylko małe brudaski kilka razy dziennie wpadające pupą w błoto... A potem tą samą pupą rozsiadające się na kanapie...   niestety... 

Przy dwójce dzieci, zwierzętach i innych obowiązkach, które nałożyłam na siebie z wyboru mojego własnego (!) wszystko co robię, robię w międzyczasie...
Kiedy rano robię śniadanie- w międzyczasie karmię Antka, przewijam mu pieluchę (bo śniadanie to najlepsza pora na zrobienie kupy ;-)), doję kozę i robię obrządek.


 A wszystko na wyścigi, bo przecież zaraz nie będę miała z kim małego zostawić, a do zwierząt pójść trzeba... Później w dzień jest zabawa z wielce już wymagającym i absorbującym Antosiem, który nie wiedzieć kiedy zbliżył się już do półrocza swojego życia :-)
W międzyczasie czasu spędzanego z dzieckiem muszę ugotować, posprzątać, zrobić pranie, nakarmić kota, wyjść na spacer i "utelepać" Antka (Śpi tylko na dworze- i jak pada, to też...) Zerwać zieleninę dla kóz, które mając wspólny wybieg z kurami w nosie mają trawkę rosnącą w zagrodzie, bo trawka trąca kurą przecież...
 W międzyczasie spaceru z Antkiem wykańczam domek dla Witka, coś tam dosadzam w ogrodzie, pielę rabaty przed domem, wywożę gnój z koziego domku, sprawdzam, czy kwoki siedzą na jajkach jak należy (bo siedzą pierwszy raz i czasem zapominają, że  trzeba siedzieć na jajkach, a nie obok...)


Jak już wspomniałam w międzyczasie robię obiad. Robię go tylko wtedy gdy męża mam w domu, bo jak go nie ma- to nie robię... Ale jak robię, to w międzyczasie sprzątam kuchnię, robię sery, karmię Antka, ratuję pranie przed deszczem, który pada 10 razy dziennie, sprzątam 50 par ubłoconych buciorów roboczych w sieni, wymiatam tony błota po buciorach i składam pranie, które po 3 dniach doschło wreszcie w domu...



Ale prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero po trzeciej, kiedy Witek wraca z przedszkola...
Wtedy to w międzyczasie wykonywania wszystkich powyższych czynności, muszę jeszcze ratować Antka przed uduszeniem z miłości, walczyć z histeriami (nie moimi, choć czasem to mam ochotę na małą prywatną histeryjkę :-))
Potem karmić, kąpać, usypiać... I jak już nakarmię, wykąpię i uśpię, wtedy siadam sobie na kanapie z wielką porcją lodów czekoladowych grycana i zastanawiam się czy to się nigdy nie skończy???

 A po chwili nachodzi mnie refleksja: Jak, do cholery, radzą sobie te wszystkie kobiety, które jeszcze muszą pracować zawodowo???

I kiedy przychodzi czas na sen i tak wiem, że się nie wyśpię...bo Antek budzi się średnio co 1,5- 2 godziny...
Ale jutro też będzie dzień...dzień jak co dzień, i tylko kozom nie trzeba będzie sprzątać, bo zrobiłam to dzisiaj...

Sielanka???


A może by tak można przez chwilkę, jak on?...


                                       Poślimaczyć się chwilkę i przestać gonić czas???


sobota, 1 czerwca 2013

Moje dzieci...

Cudze nie bardzo mnie kręcą... ale moje są dla mnie najważniejsze na świecie!

Moje Dzieci, Chłopaki kochane :-)

Wituś...
i Antoś...

Aby całe Wasze życie było tak szczęśliwe jak te chwile...