poniedziałek, 29 września 2014

Wymierne korzyści z posiadania dzieci...

 Jesień przyszła, poranki stały się rześkie, wieczory chłodne, a noce zrobiły się zimne... Trzeba było rozpocząć sezon grzewczy, bo znaczna część rodziny po spędzeniu całego dnia w sadzie, chciała się wygrzać w ciepłym domku po powrocie z pracy :-)
 I tak załadowaliśmy z Olafem dwukółkę drzewem na opał i przywieźliśmy pod dom.
I tu okazało się, że po 5 latach posiadania dzieci, oprócz oczywistych korzyści jakimi są miłość rodzicielska, nagła dojrzałość i rozwój emocjonalny, słodki ciężar małego ciałka, które kocha cię bezgranicznie miłością najszczerszą i najprawdziwszą, pojawia się też korzyść bardziej wymierna! Po raz pierwszy moje dzieci zrobiły coś za mnie, same z siebie, a ja w tym czasie siedziałam sobie z nogami beztrosko zarzuconymi na ogrodowy stół i kontemplowałam... I naszły mnie refleksje...
No chyba teraz to już będzie z górki ;-)

Chłopaki sami rozładowali pół dwukółki drewna i zdecydowanie zabronili mi się do tego mieszać :-)
Potem już im się znudziło, ale pół dwukółki to i tak już coś!
Tylko czasem cierpła mi skóra kiedy Witek zrzucał wyjątkowo duże polano o centymetry od Antosia... Jakimś cudem wyszli z tego bez jakiegokolwiek uszczerbku...
 

 To małe okienko to jedyna droga jaką trafia nasz opał do kotłowni...

Buziaki!!!

wtorek, 23 września 2014

Winobranie!

 Ostatni raz  wino robiłam jeszcze przed urodzeniem Witusia... A przyznać się muszę, że wcześniej bywało tak, że w domu bomblowało kilka  porozstawianych po kątach gąsiorków jednocześnie... Ale to dawne, studenckie czasy... Inny świat, inne życie, inny dom i inne priorytety... Piękne to były czasy! Nie mówię, że teraz nie jest pięknie- bo jest, tylko inaczej, teraz są dzieci, praca i na pewne przyjemnostki nie ma czasu... I od razu zaznaczę, że nie wypijaliśmy tego całego wina sami, większość rozdawaliśmy...
 Jeszcze za dawnych, studenckich czasów posadziliśmy z Olafem, na obrzeżu sadu w Niemojkach,  krzaczki winorośli przywiezione z Warszawy. Nasze winorośle rosły sobie spokojnie, lub mniej spokojnie (kilka razy zostały przypadkowo wykarczowane przez naszych pracowników), owocowały lub nie... Ale dopiero w tym roku postanowiliśmy znowu nastawić wino!
Dwie niedziele temu wybraliśmy się na winobranie. Dzieciaki miały radochę, bo mogły zrywać, przesypywać i wcinać nieograniczone ilości  winogron!










 
Tyle winogron nazbieraliśmy. Tradycyjnie zostały udeptane przez ochotnika i wrzucone do beczki na tydzień, do wstępnej fermentacji.



 Po tygodniu przelaliśmy już sam sok do gąsiorka i teraz nam radośnie bombloni w salonie :-)
Jeśli wszystko się uda, to w zimowe długie wieczory będziemy sobie popijać swojskie winko i wspominać słoneczne lato!


A dziś znów od rana pada deszcz... Przyszła jesień a z nią chłody i opady :-) Ale podobno po niedzieli znów ma być ładnie :-)
Pozdrawiam Was wszystkich!!!

niedziela, 21 września 2014

Pierwszy dzień jesieni...


 ...przywitał nas mgłą białą jak mleko :-) Nie mogłam nie popstrykać troszkę z rana :-) Zostawiłam dzieciaki z tatą i uciekłam raniutko na mały spacer... Cudnie było!      
                                              















 
A w południe, ze spaceru usypiającego Antosia, wróciłam z pełnym koszem jesiennych owocków.
Powstał z nich jesienny wianek na drzwi. Pomyślałam sobie, że niedziela to w końcu do odpoczynku jest, ostatnio często o tym zapominałam :-) Dlatego drzemkę diablika wykorzystałam  w pełni na przyjemności.



 A oto jej efekty!



Cudownej jesieni Wam życzę! Bo jesień to moja ulubiona pora roku. Może dlatego, że urodziłam się we wrześniu, więc jakiś sentyment mam :-)

wtorek, 9 września 2014

Już wrzesień...


Codziennie około południa wyruszam z Antkiem na rutynowy spacer jedną z najmniej ciekawych w okolicy tras... Już wyjaśniam dlaczego... Antek nauczony jest spania na dworze. Wsadzam go w wózek i idziemy na spacer, a on w końcu odpada...
Z tym, że im jest starszy, tym więcej rzeczy go rozprasza i tym trudniej go do snu ukołysać :-) Dlatego wybieram trasę najmniej ciekawą, bez traktorów, przypadkowo spotkanych rolników, krów czy dzikich jabłek, gruszek, śliwek (skubaniec doskonale pamięta na którym drzewie wisi coś jadalnego i żegnaj śnie...zaczyna się konsumpcja...) A spać musi, bo jak nie śpi, to masakraaa...
Czasem z takiego nudnego spaceru wracam z jakimś chabaziem. Tym razem wróciłam z gałęzią pełną małych, dziobatych i pokrytych parchem jabłuszek (ku wielkiemu oburzeniu mojego męża -sadownika wsadziłam moją zdobycz do "wazonu" :-)
Tadam!



Kiedy indziej ze spaceru wróciłam z pełnym wózkiem kukurydzy... Antek mnie zmusił- niechaj będzie to wersja oficjalna :-) hi hi
Kukurydza zawisła w ogrodzie na leszczynowej pergoli i tak sobie powisi, aż znajdzie się jakiś wygłodniały ptasior i się poczęstuje :-) I fajnie wygląda :-)


Cały warzywnik wygląda już bardzo jesiennie, głównie z racji tego, że z jednej strony otaczają go kasztanowce, całkiem już brązowe o tej porze roku. Szrotówek kasztanowcowiaczek miał w tym roku dobry sezon, czego nie można powiedzieć o kasztanowcach...


Na pergoli wisi też fasola i cudnie wygląda.








Zdjęcia w ogrodzie robiłam o wpół do siódmej rano. Moje pociechy jeszcze spały, a ja byłam przeszczęśliwa z tej krótkiej chwilki tylko dla siebie :-)

A tak dla potomnych- budowlańcy i budowa :-)