Wczoraj, po powrocie Witka z przedszkola, zdecydowaliśmy się wreszcie rozstawić Antosiowi łóżeczko. Oficjalnie ciążę mam już donoszoną, więc czas był już najwyższy :-). Witek oczywiście bardzo aktywnie pomagał- choć według niego najlepiej by było, gdyby rozkładanie łóżeczka zatrzymać na etapie "klatki dla małpki"- czyli bez stelażu pod materacyk :-) Kiedy materacyk do łóżeczka jednak trafił - pojawił się następny problem... Witek zdecydował, że będzie w Antosiowym łóżeczku... spał. Zaczął się pieścić, seplenić, mówić że on jest mała dzidzia itd. Mam nadzieję, że niedługo mu przejdzie...
Jak widać "kącik" jest na razie ograniczony do łóżeczka. Na komodzie pojawi się wkrótce przewijak i koszyki na niemowlęce akcesoria,ale póki co, ma tam swoje legowisko Bazyl.
W łóżeczku zamieszkała na razie wiedźma, ale musi ona zawzięcie walczyć o ten przywilej :-) Z jednej strony Witek uzurpuje sobie prawo do nowego łóżka, a z drugiej Bazyl robi podchody pod nowe "legowisko". Widocznie stwierdził że w starym mu za ciasno :-)
A z nowości- jakiś czas temu uszyłam taką matę na przydasie. Witek od razu stwierdził, że jest doskonała do przechowywania jego kolekcji traktorków :-) Cóż, póki Antka jeszcze nie ma -niech się dzieciak nacieszy :-)
No i wieczorami, kiedy już kończyłam biegać z taczką po ogrodzie, powstawał brązowo niebieski kocyk. Skończyłam go kilka dni temu. Troszkę się zeszło, bo choć ma niewielkie wymiary 1x1 metr, to robiony jest z cienkiej włóczki.
Następnym razem Antkowy kącik zagości na łamach mojego bloga wraz ze swoim właścicielem :-) Myślę, że wtedy będzie już ukończony...
Również wczoraj zabrałam się do pakowania torby do szpitala... Nie myślcie sobie , że to "syndrom gniazda". Dokładnie to sobie przemyślałam... Wcale mi to nie sprawiało przyjemności i zamiast wewnętrznej potrzeby podszytej entuzjazmem i niemożnością doczekania się powicia kolejnego potomka, odczuwałam raczej przymus organizacyjny " no bo w końcu chyba już najwyższy czas..." i w dodatku wpędziłam się w taki stres, że aż mnie brzuch rozbolał...
Jak urodziłam Witka, leżałam na sali z dziewczyną, która rodziła już drugi raz. Pamiętam jak mówiła, że za drugim bała się o wiele bardziej. Teraz wiem co miała na myśli... Ja już od jakiegoś czasu mam koszmary... I wcale nie pomaga mi świadomość, że dziecko jest zdrowe i dorodne (ponad 4 kilo...) Za pierwszym razem nie bałam się wcale... teraz ze strachu umieram... I tylko mi nie piszcie, że za drugim razem jest łatwiej...
A z tym, że o bólu się zapomina to też bujda!!! Może i na jakiś czas odsuwa się od siebie tą świadomość, ale jak przychodzi co do czego to wszystko wraca... i to z najdrobniejszymi szczegółami...
I tym radosnym akcentem kończę mój wpis... :-) Trzymajcie za mnie kciuki, bo to może być już nawet za chwilkę :-)
A plan minimum jeszcze nie zrealizowany...