sobota, 30 marca 2013

Święto Jaja!

W ubiegłym roku nasz syn Witek ochrzcił święto wielkiej nocy - świętem jaja :-) Dlatego chciałam Wam dziś życzyć:

czwartek, 28 marca 2013

A u nas w domu wiosna :-)

Chociaż  za oknem jej nie widać... Niestety, ciągle jeszcze zewsząd wyłazi śnieg... Czy to już tak będzie zawsze??? Mam nadzieje, że jednak nie...
Na pocieszenie patrzę sobie jak w domu z ziemi wyłażą kiełki :-) Na razie pomidorki. Jeżówki i dziwaczki też wzeszły po dwutygodniowej stratyfikacji w lodówce.  Miałam je tam trzymać dwa miesiące, ale ze względu na brak miejsca (dwie trzecie przestrzeni lodówkowej wypełniają kokony murarek), wcześniej wylądowały na parapecie. Jak widać skrócony czas chłodu też im wystarczył!


Ale nie tylko o takich kiełkach dziś będzie!  Muszę się Wam pochwalić, że wygrałam kiełkownicę w konkursie Na Ogrodowej ( http://www.naogrodowej.pl/)- wszystkim ogrodowym zapaleńcom, którzy jeszcze nie znają tego portalu- gorąco polecam!
 Teraz kilka razy dziennie zaglądamy do naszych kiełków, podlewamy je i ogólnie mamy wielka frajdę! Nawet nasz Wielki Przeciwnik Wszystkiego Co Zielone Na Talerzu, sam z siebie kiełki wcina :-) Do tej pory kupowaliśmy gotowe kiełki w sklepie, ale teraz mamy własne! Do kiełkownicy dołączony był ogromny zestaw nasion na kiełki. Aktualnie rosną sobie kiełki lucerny, groszku i mix energetyczny!!! Mniam!!!


A na zakończenie taki mój mały bonus :-)
Niech Was zaraża swoim słodkim uśmieszkiem!!!
A skoro mamy już wiosnę, to BYLE DO LATA Kochani!!!

PS. Wszyscy pokazujecie prześliczne malowane jaja! A ja aż zielenieję z zazdrości, bo ja, jak co roku- do jaj głowy nie mam :-)
Buziaki!!!

sobota, 23 marca 2013

I nastał czas zasiewów!



Za oknem biało... wiosna o nas zapomniała... Pewnie jej się kukiełka nie spodobała...
Podejrzewam, że nie przyjdzie wcale- tylko od razu lato będzie w tym roku :-(
Dlatego, nie czekając już dłużej zabraliśmy się z Witkiem za przygotowywanie roślinek do naszego nowego ogrodu! Posialiśmy pomidory, ostre papryczki i szpinak nowozlandzki. Posadziliśmy też dalie, żeby wypuściły młodziutkie pędy, które później im poobrywamy i zrobimy z nich więcej dalii :-) Brzmi makabrycznie, prawda? Witek miał frajdę, a ja mnóstwo sprzątania... Ale, niech się uczy! Trochę mnie dziś zaskoczył, bo nie chciał ziemi w ręce brać, tylko łyżkę kazał sobie podać i łyżką operował... Udało mu się jednak dalię posadzić, z tym, że uparcie twierdził, że sadzi kapustę... Skąd ta kapusta mu się wzięła to nie wiem...


 Doniczki znalazłam w zeszłym roku pod śmietnikiem... Jechaliśmy na cmentarz w dzień zaduszny, a ja je wypatrzyłam przez okno samochodu :-) Olaf musiał natychmiast zawracać. Nawet się nie sprzeciwiał, wiedział, że to by nic nie dało! I tak stałam się szczęśliwą posiadaczką całego mnóstwa staruśkich, glinianych doniczek!!!! Będą kiedyś fajnie wyglądały w szklarni... jak już kiedyś będę ją miała :-) A przydałaby się, zwłaszcza w taki rok jak ten!

Nic to... Oby do lata!

poniedziałek, 18 marca 2013

Jak starodawny, pogański obyczaj nakazuje...



(...) by bieda i martwota zimy odeszły,
a miejsce ich dostatek i urodzaj zajęły -
słomianą kukłę poczynić należy.
Kukła ta Śmierteczką zwana, koniecznie słomiana być powinna,
gdyż słoma urodzaju i plenności symbolem jest pradawnym.
Obyczaj stary nakazuje by Śmierteczkę w czwartą niedzielę postu nad wodę zanieść, podpalić i w fale rzucić.
Koniec ciężkiej zimy tedy nastanie,  a miejsce jej zajmie długo wyczekiwana zasiewów pora.
Ubraną w białe płócienne szaty , przyozdobioną koralami i wstążkami prastarą boginkę śmierci po wsi obnieść trzeba
i w każdej napotkanej strudze wody podtopić należycie.
Kiedy bogini unicestwiona już przez żywioły ognia i wody zostanie,
powrócić inną drogą do wsi należy,
i koniec zimowej biedy niesionym gaikiem obwieścić.
Gdyż zielone gałązki jajami i wstążkami przyozdobione,
początek wiosny i odrodzenie symbolizują (...)



***
Dziś już mało kto z nas pamięta, że słynna tradycja topienia Marzanny z pogaństwa się wywodzi, a jeszcze mniej wie co zwyczaj ten miał symbolizować :-) 
Ponieważ niezaprzeczalnie jestem dzieckiem ziemi (i moje dzieci też- nie mają przecież wyboru przy takich rodzicach :-)) zwyczaj ten, przy nieco zmienionej formie, zamierzamy kultywować! Zachęcam wszystkich z Was, by przyłączyli się do tej tradycji i odegnali złą zimę, która faktycznie nie była dla nas lekka i faktycznie symbolizowała martwotę i posuchę. Zróbmy Śmierteczkę -Marzanną teraz zwaną i przywołajmy lepszy czas!!!


Eko-Marzanna- krok po kroku

( ze względów ekologicznych nasza kukiełka składa się wyłącznie z surowców naturalnych- po rytualnym uśmierceniu nie zostanie po niej nic, co mogło by razić oczy, płuca czy nasze ekologiczne sumienia :-)

Potrzebne materiały:
-słoma
-giętki, niezbyt gruby drut
-sznurek konopny
- drewniana łyżka
- białe płótno
- kolorowe tasiemki, koraliki
- młodociany pomocnik :-)

 

Wykonanie:
Do drewnianej łyżki w dwóch miejscach przymocowujemy drut- będą to ręce i nogi naszej kukły. Następnie całą figurę Marzanny okładamy słomą i obwiązujemy konopnym sznurkiem. Dzięki drucikowi, kończyny kukiełki będzie można dowolnie układać. Wystające słomki ucinamy nożyczkami. Następnie z płótna wycinamy duży prostokąt z dziurą na głowę, zakładamy na słomianą kukiełkę i układamy w sukienkę.Włosy robimy z wełny lub sznurka i przyklejamy klejem na gorąco. Na głowę zakładamy chustkę (trójkątny kawałek materiału). Teraz malujemy twarzyczkę, a całą postać przyozdabiamy tradycyjnie koralami i kolorowymi wstążeczkami. Teraz trzeba podpalić, utopić i czekać WIOSNY!!!!!





To do dzieła moi drodzy!!! Bo na prawdę dość już tej zimy!!! Rozpanoszyła się u nas Biała Pani na dobre, ale jak się postaramy- to ją przegonimy!!! :-)

sobota, 16 marca 2013

Pierwszy spacer naszych koziołków


 Nasze kozie maluchy pierwszy raz były dziś na spacerze :-)
Towarzyszył im dumny Wiciacho :-)









Jak widać, kozy to doskonałe zwierzątka "domowe" :-) Są łaskawe, towarzyskie, ciekawskie- w sam raz do dzieci :-) Gdybym miała drugi raz decydować się na jakieś zwierzęta- byłyby to na pewno kozy :-)

Zakończyłam wydłubywanie kokonów- wyszło ich trochę mniej niż zakładaliśmy, ale i tak ilość jest imponująca- 36,5 tysiąca sztuk!!! Zaczynaliśmy w tamtym roku z 7 tysiącami kokonów...Populacja nam się rozrosła :-) Zamówiliśmy już dodatkowe ule. Teraz pozostało nam tylko naciąć trzcinowych rurek. A zakładając, że na jeden kokon powinna przypadać przynajmniej jedna rurka- łatwo obliczyć ile trzciny nam potrzeba...

Czy Wam też się wydaje, że zima sobie leci w kulki w tym roku???
Buziaki!!!

poniedziałek, 11 marca 2013

Jak wydłubać pszczołę z rurki...


Od tygodnia bawię się w Kopciuszka... Kiedy Antek śpi, my z Witkiem siadamy do stołu w kuchni i wydłubujemy kokony murarek z trzcinowych rurek. Jest to niezmiernie ważny zabieg jeśli chcemy by nasza populacja pszczół była zdrowa i wolna od pasożytów. Dzięki wydłubywania kokonów zwiększamy również szanse na przeżycie większej ilości wygryzających się pszczół (w procesie wygryzania się z kokonów, pszczoły mogą się zagryzać, traktując kolejny kokon w szeregu jako przeszkodę)


Na zdjęciu po prawej stronie widać kokony owadów najprawdopodobniej pasożytniczych, które najpierw zjadły larwę naszej pszczoły, by potem zająć jej mieszkanie i przeczekać w nim zimę. Z drugiej strony, to może być wszystko :-) gdyby ktoś z Was wiedział, co to za stwór to poproszę o informację :-) Z lewej strony widać zdrowe, dorodne kokony pszczoły murarki.
To natomiast nie jest pasożyt ale inna pszczoła samotnica, budująca swoje kokony z listków róży- mięsierka różówka (Megachile centuncularis)



 Chciałabym pokazać Wam jak należy dobrać się do naszych kokonów. 
Ja mój sposób wypracowałam sobie sama, ale chętnie się nim podzielę, bo wiem, że zainteresowanie murarką rośnie i coraz więcej z Was zaprasza te pożyteczne owady do swoich ogrodów. A jak już wspomniałam, wyjmowanie kokonów i coroczna wymiana materiału gniazdowego jest niezmiernie ważne ze względów sanitarnych. Wbrew pozorom nie jest to skomplikowane. Trzcina ma to do siebie, że odpowiednio ściśnięta na "otwartym" końcu pęka wzdłuż. Trzeba ją teraz rozerwać, a kokony podważyć od spodu np. patyczkiem do szaszłyków i wydłubać.  Pamiętać należy o tym by kokony uszkodzone, spleśniałe, obumarłe larwy i wszystkie "obce" stworzenia odrzucić.
 Ja kokony wydłubuję na sita od suszarki do owoców. Pomaga to w usunięciu resztek pyłku, odchodów i glinianych przetyczek. Przechowywanie czystych kokonów zmniejsza ryzyko ich pleśnienia i poprawia "zdolność przechowalniczą" :-)

Jak widać, przy okazji tej roboty powstaje całkiem spory bałagan... W całej kuchni pełno mam gliny, pszczelich kup, fragmentów trzciny i innych cudów :-) 
Jest to dosyć żmudne zajęcie... Dobrze jest mieć towarzystwo. Mi często pomaga Witek, który z powodu zapalenia ucha nie chodzi do przedszkola (radzi sobie świetnie jak na 3,5 roczne dziecko- obchodzi się z kokonami nadzwyczaj delikatnie i tylko nieliczne nadziewa na szpikulec :-) ma do tej roboty niesłychaną cierpliwość!), i moja teściowa. Nie dziwę się, że kiedyś godpodynie wiejskie spotykały się razem i przędły, darły pierze i wykonywały inne czynności wspólnie, śpiewając i opowiadając sobie historie. My też siadamy sobie razem i robota szybciej nam idzie :-)
Jeszcze się Wam pochwalę, że nasza populacja pszczół z 6 tysięcy zwiększyła się około 6-7 krotnie!!! Jestem w połowie roboty i wydłubałam już jakieś 20 tysięcy kokonów!

No, to lecę dalej "dłubać" :-)

Buziaki!!!


poniedziałek, 4 marca 2013

Nie miała baba kłopotu...

...to wzięła sobie kozę...
Koza się ocieliła i baba miała już kłopot...
Pamiętacie mój dylemat co zrobić z Capkiem? 
Teraz mam już trzy takie dylematy...
Józefina powiła dwa śliczne, bielusieńkie koziołki! 
Tacy ludzie, jak ja, nie powinni hodować zwierząt, za miękkie  mam serce do tego...
Ale, póki co podziwiajcie, jakie ślicznoty!


 





Buziaki Kochani!!! 
Wiosna idzie!!! :-)

niedziela, 3 marca 2013

Kozie maluchy już są :-)


Wiadomość z ostatniej chwili!


 Właśnie powiększyła nam się kozia rodzina o dwa młode! Nie wiem jeszcze jakiej są płci. Nie chcę denerwować koziej mamy. Józefina spisała się na medal. Jutro dodam jakieś mniej drastyczne zdjęcia naszych maluchów :-)


sobota, 2 marca 2013

Patków Józefów wczoraj i dziś

Dziś ciąg dalszy niemojskiej historii...
Tym razem będą to czasy bardziej współczesne. Opowiedział mi o nich tata Olafa- Waldemar Runkiewicz.

***
Pan Skibiński był właścicielem Patkowa Józefowa przez 23 lata. Jeszcze przed wojną, czy to za sprawą swojej niezwykłej przenikliwości, czy tez długów karcianych Skibiński zaczął majątek rozsprzedawać.
(Po wojnie wszystkie majątki powyżej 50 hektarów odbierane były dotychczasowym właścicielom i dzielone były na mniejsze parcele- nie można było mieć więcej niż 50 ha.) Pan Skibiński sprytnie rozsprzedał część majątku wcześniej, ale zyski i tak przegrał w karty...(przynajmniej miał za co grać :-))
Około roku 1947 rodzice Waldemara - Aleksander i Halina Runkiewicz przybyli z kresów wschodnich i osiedlili się w Niemojkach. Pozostali krewni  nie chcąc opuszczać majątku rodzinnego i iść na niepewne, zostali na terenie dzisiejszej Białorusi. I tak zostali później wywłaszczeni...
Aleksander Runkiewicz postanowił osiąść w okolicy Łosic. Dostał w dzierżawę od skarbu państwa resztówkę po majątku Patków Józefów ( to, co zostało z rozparcelowanego majątku). Po roku 1962 państwo nadało mu dzierżawiony majątek na własność.

Stary, drewniany krzyż przy wierzbowej alei wiodącej do niemojskiego kościoła.

Przybywszy do Patkowa Józefowa w 1947 roku zastali tu ruinę... Drewniane budynki miały częściowo pozarywane dachy, przeciekały i wymagały natychmiastowego remontu, na który nie było pieniędzy... Początkowo rodzina zamieszkała we dworze. Stopniowo opuszczali coraz bardziej podupadające części domostwa... Aż do roku 1967 kiedy to postanowili przysposobić do zamieszkania murowany spichlerz. Niedługo potem drewniany dwór został rozebrany...
Elektryczność została tu doprowadzona dopiero w 1977 roku!
W czworakach ludzie mieszkali do późnych lat siedemdziesiątych. Wtedy też zmarł kowal, a drewniana kuźnia popadła w ruinę...
Murowane obory sprzedał na materiał jeszcze poprzedni właściciel... Podobnie było z innymi budynkami gospodarczymi, które sprzedawał na deski. Podobno niektóre budynki sprzedawał po dwa razy...


Aleja wierzbowa...
       W stronę majątku Patków Józefów                         W stronę majątku Patków Ruski i kościoła

A w połowie drogi rzeczka...
Kiedyś, przed erą powszechnej melioracji, była znacznie bardziej okazała...
Dzieciaki uczyły się w niej pływać...
A dorośli łapali szczupaki...


 Jeszcze będąc na studiach, Waldemar Runkiewicz zajął się rekultywacją terenu. Rozebrał rozpadające się czworaki, uzupełnił ubytki drzewostanu w podworskim sadzie, zajął się naprawa stodoły. Pierwsze 100 sztuk jabłonek przywiózł do Niemojek autobusem i pociągiem (jechał z przesiadką!!! I nikt mu nie pomagał w tym przedsięwzięciu!)!
Tak zaczęła się przygoda z sadownictwem w rodzinie mojego męża, a teraz i w mojej :-)
Od tamtych czasów najpierw mój teść, a teraz i my sukcesywnie dokupujemy ziemię i dosadzamy sady.


Kiedyś sady jabłoniowe wyglądały tak:

Dziś wyglądają tak... :

***

Pokazywałam Wam już to zdjęcie przy okazji poprzedniego posta. Przy pomocy Teścia udało się zidentyfikować i podpisać widoczne na nim obiekty.



 Od frontowej strony dworu widać nawet charakterystyczny dla dworskiej architektury ogrodowej owalny  podjazd. Na środku którego, jeszcze stosunkowo niedawno, górował nad okolicą ogromny świerk srebrny... Niestety powaliła go wichura... Nawet Olaf pamięta jeszcze to zdarzenie... Dookoła owalnego klombu posadzony był żywopłot z ligustru.
Wzdłuż drogi prowadzącej przez ogród do dworu posadzone były stare odmiany róż.
A ja te róże odnalazłam ! Rosną sobie w zaroślach i czasem nawet któraś zakwitnie! W tamtym roku wykopałam kilka sadzonek i posadziłam je na rabacie przed domem. W tym roku powinny zakwitnąć! Zdumiewające jak wytrzymałe i długowieczne są historyczne odmiany róż!!!
Z prawej strony podjazdu do dworu (tu gdzie jeszcze niedawno mieliśmy kącik ogniskowy) na zdjęciu widoczne są jeszcze jakieś symetryczne założenia ogrodowe. A, co ciekawe, nasz nowy dom na stanąć w miejscu dawnych chlewni dworskich :-)
Do dziś zachowała się stara mieszana aleja biegnąca wzdłuż sadu i prowadząca do majątku. Rosną też nadal stare lipy oddzielające sad od torów kolejowych oraz klony i kasztanowce przy nieistniejących już chlewniach. Zachowały się też fragmenty starego parku założonego przez Arkadiusza Grodzickiego w drugiej połowie XIX wieku.


Taj dziś wygląda aleja wiodąca do siedliska:

Stare kasztanowce posadzone prawdopodobnie przez Arkadiusza Grodzickiego- fragment założenia parkowego przy dworze.

Fragment spichlerza- teraz domu. Jeszcze przed postawieniem muru... Rośnie też jeszcze stary jesion, który niestety stracił życie w zeszłym roku...
A tu fotki z cyklu "przed i po"...
      Piękne stare drzewo... rosło 150 lat... i  w jeden dzień  straciło życie...

 ***
Pewne jest to, że będę ze wszystkich sił walczyła o życie każdego starego drzewa znajdującego się na naszym terenie. Bo poza drzewami niedługo nikt już nie będzie pamiętał dawnych czasów... Ktoś je kiedyś, dawno temu zasadził by nas teraz cieszyły... a nie po to byśmy je bezmyślnie zabijali...

Zdaję sobie sprawę z tego, że ostatnie posty są dla Was może mało interesujące. Napisałam je właściwie dla siebie i mojej rodziny. Po części chyba też wyjaśniają dlaczego mając takiego sąsiada, zdecydowaliśmy się jednak zostać w naszych Niemojkach... To na prawdę piękne miejsce, pełne duchów przeszłości  i potencjału na przyszłość...