piątek, 15 lipca 2011

Lato w ogrodzie i grzybobranie

 Zauważyłam, że żółte kwiaty nie są zbyt popularne w naszych ogrodach. Królują bardziej subtelne lawendowe fiolety, brudne róże i złamane biele.  A według mnie to właśnie  kwiaty w kolorze słońca najbardziej pasują do naszej letniej aury.



Nasz ogród ciągle jest jeszcze na etapie tworzenia. Co prawda mamy dużą część parkową w której przeważają trawniki, jest tam miejsce na ognisko, na grę w piłkę i inne rozrywki. Rosną tu kwiaty pospolicie spotykane na polskiej wsi: liliowce, słoneczniczki, łubiny, floksy, hosty... Jest też część, na której  rośnie sad. Jeszcze rośnie, ale już niedługo...
Właśnie ta część ogrodu będzie trochę inna. Będzie tam ogromny warzywnik ( Mam co prawda warzywnik, ale bardzo daleko... ten planowany będzie za to "zaraz pod domem"), Będą kwiaty i krzewy powszechnie kojarzone z angielskim cottage house: ostróżki, lawendy, dzwonki, pysznogłówki i inne. Będzie specjalnie wydzielony ogród ziołowy, a wszystkie te części będą oddzielone żywopłotami i łukami z pnących róż. Będzie też ogród różany i alejki brukowane kamieniem polnym. Cały projekt mam na razie w głowie, ale ambitnie planuję przenieść go na papier w najbliższym czasie. A tym czasem, krok po kroczku przeobrażeniom powoli ulegają istniejące fragmenty...
 Powolutku, bo z rozbieganym i rozkrzyczanym dwulatkiem, cierpiącym na brak towarzystwa rówieśników
(mieszkamy z dala od wsi i nie mamy sasiadów) ciężko, oj ciężko jest przeprowadzić jakiekolwiek duże przedsięwzięcie. Dlatego po kawałku działam.
A tu wspomniane wcześniej starsze fragmenty ogrodu.


 
Jako, że generalnie uwielbiam przyrodę, las, rośliny i zwierzęta -jestem też zapalonym grzybiarzem. Gdy tylko zaczyna się sezon grzybowy, odkurzam atlas grzybów i korzystam z każdej okazji by  wyskoczyć do lasu. Moja fascynacja grzybami nie ogranicza się tylko do znanych gatunków. Z reguły z lasu wracam z jakimiś wynalazkami, ku przerażeniu mojej rodziny :) Co roku próbujemy dań z nowych gatunków grzybów.  Stąd ten atlas... Moją miłością do przyrody staram się zarazić Witka. Już w tamtym roku jesienią pakowałam rocznego wówczas synka i psa do samochodu i wyruszaliśmy na grzybobranie. Nie powiem, przedzieranie się przez las z wózkiem, co prawda terenowym, i koszem pełnym grzybów nie jest łatwe. Ale czego się nie robi... Podobno moja mama mnie i moją siostrę też zabierałam do lasu od najmłodszych lat. Niedaleko pada jabłko od jabłoni... 
Kilka dni temu, znudzeni ciągle padającym deszcze, korzystając z chwilowego przejaśnienia, wskoczyliśmy w samochód i pojechaliśmy do lasu. To znaczy ja i Witek do lasu na grzyby, a Olgierd nad Bug na ryby. Mały kandydat na grzybiarza dzielnie kroczył przez zarośla w ciężkich kaloszkach nie wypuszczając z ręki łopatki (to taki jego przyjaciel nierozłączny) i kosza na grzyby. Nie bardzo mógł zrozumieć,że szukamy kurek- takich żółtych grzybków. (Przecież jego kurki mieszkają w kurniku i składają jaja. Czego szuka ta moja mama?). Przygoda zaczęła być jeszcze bardziej fascynująca, gdy z nieba zaczął padać ulewny deszcz, mama pomyliła kierunki do samochodu i z zachwyconym małym odkrywcą biegła przez las w strugach deszczu. Do samochodu trafiliśmy, grzybów nazbieraliśmy tyle co na jajecznicę, ale sezon grzybowy otworzyliśmy. A Witek zapytany, czy pojedzie jeszcze z mamą na grzyby, bez namysłu odpowiedział :"Taa!"
  
Mały grzybiarz
Pozdrowienia z deszczowego wschodu!

1 komentarz:

  1. No, że ja tego bloga nie trafiłam wcześniej... prędzej bym z deprechy wyszła. Mój małżonek jest genialnym grzybiarzem znającym się fantastycznie na grzybach. Zbiera również te ,,mniej znane" więc w razie czego służę mężowską poradą ;)

    OdpowiedzUsuń