Od jakiegoś czasu systematycznie dostaję od Was maile z zapytaniem z czego my tu żyjemy na tej wsi...
Otóż, prawda jest taka, że nie żyjemy powietrzem, tylko ciężko pracujemy. I jakkolwiek by się wydawać mogło, pracę mamy ciężką i nie sielską wcale...
A żyjemy z płodów ziemi :-) Tylko że na o wiele większą skalę niż ten mój warzywniczek, który odskocznią jest tylko i przyjemnostką :-)
Skala naszej produkcji nie jest może ogromna i na pewno nie można plantacji naszych nazwać wielkoobszarowymi, ale wystarczają by zatrudniać na nich sezonowo (przez cały rok) od 2 do kilkunastu osób (nie licząc członków rodziny)
Pisałam już niejednokrotnie o uprawianych przez nas sadach jabłoniowych i gruszowych. Pokazywałam jak uprawiało się jabłonie kiedyś, a jak robi się to teraz, w sadach nowoczesnych... Nasze sady ekologiczne nie są... Ale pewnie mało kto z Was wie, że tak zwane owoce ekologiczne, z ekologią wiele wspólnego nie mają... Środki dopuszczone w produkcji ekologicznej są częstokroć o wiele bardziej szkodliwe (!!!) dla nas i zwierząt, od środków dopuszczonych w produkcji inregrowanej (my tak produkujemy), czy konwencjonalnej. Poproszę kiedyś męża (Jest doradcą sadowniczym specjalizującym się w ochronie roślin sadowniczych) o napisanie dla Was troszkę na ten temat. Bo temat jest ciekawy, a mnie już drażnią te wszystkie mity wygłaszane o naszych polskich pięknych jabłuszkach przez osoby nie mające z tematem nic wspólnego. (cały czas piszę o produkcji towarowej, a nie przydomowej)
Nie wiem dlaczego teraz przychodzi mi to do głowy, ale muszę Wam napisać, że to że owoce na półkach sklepowych są piękne czerwone i jędrne nie ma absolutnie nic wspólnego z GMO!!! Jest to tylko i prawie wyłącznie zasługa preferencji klienta i co za tym idzie-doboru odmian! To, że nie można kupić teraz starych, tak bardzo zachwalanych odmian jabłek, jest wynikiem zbyt małej ich trwałości, jędrności i tzw. shelf life (życia na półce sklepowej). To, czy popieram GMO, czy nie jest tematem na inny raz, bo jak zacznę się o tym teraz rozpisywać to nigdy się nie dowiecie dlaczego na pierwszym i kolejnych zdjęciach są czarne porzeczki :-)
A porzeczki są dlatego, że kilka dni temu "wymłuciliśmy" nasze plantacje otwierając tym samym sezon zbiorów!
Antek był zachwycony i dosłownie pożerał wszystko wzrokiem! Witek dumnie pomagał tacie zwozić pełne porzeczek skrzynie z plantacji. Nie widziałam syna prawie przez cały dzień, a wrócili dopiero gdy zaczynało zmierzchać.
Zaczynając sezon zbiorów, ja rozpoczęłam sezon przetworów... Ups... zapomniałam, że rozpoczęłam go truskawkami... W każdym razie rozpoczęłam teraz sezon na soki. W pierwszej kolejności powstał sok z czarnej porzeczki, a teraz stoi zasypana cukrem porzeczka czerwona. W planie maliny, których choćbym nie wiem ile litrów zrobiła, to i tak zawsze jest za mało :-)
Nie zdążyłam obfocić pełnych słoików, bo wyniosłam je od razu do domu, a w domu ciemnica i zdjęcia kiepskie...
Jak się robi kilka rzeczy na raz, to o zdjęciach się już nie pamięta, wierzcie mi...
Chociaż ostatnio pozwalam sobie na celebrowanie jednej czynności! Zbiory w warzywniku! Cieszę się jak dziecko i wcale się nie spieszę! Cieszę się z osobna z każdej marchewki, fasolki czy cukinii! Chociaż już przy przerabianiu tych marchewek i fasolek wracam do starej konieczności robienia wszystkiego jednocześnie :-(
Pozdrawiam Was gorąco!!!