czwartek, 19 września 2013

Ciągle pada... a ja nie mam czasu...

 I tak, po dłuuugiej porze suchej, nastał czas dżdżu nieustającego... Leje się z nieba już od dwóch tygodni, raz mniej, raz bardziej... Dzieci zakatarzone, pracownicy chodzą do jabłek jak im się chce (bo w deszcz to im się nie chce...) A jabłka nie poczekają... zebrać je trzeba...
Zapowiada się kolejna pracująca niedziela.
Mimo deszczu nie siedzimy w domu w nadmiarze (stąd wynika zapewne zakatarzenie dzieci... i z ząbkowania...) i jak tylko się da wychodzimy, albo pomóc w zbiorach, albo coś zrobić w ogrodzie, albo po prostu zwiać z domu, bo nuda... I tak z tej nudy ;-) właśnie powstał ostatni (prowizoryczny) bukiet z kosmosów, które już wylądowały na kompoście i tylko ta garstka się uchowała. Wstawiłam je do konewki "na chwilę" i tak już stoją 4 dni... Na nic czasu nie ma, nawet na zaniesienie kwiatów do domu ;-)


 Żarty żartami, ale naprawdę zarobiona jestem ostatnio... Antoś z rozkosznego bobaska, który prawie na wszystko mamie pozwalał, zmienił się w potwora!!! Wszędzie go pełno, bałagan okrutny, z szafek wywala, zabawki go nie interesują- tylko zniszczenia. Ugotowanie obiadu przy tym dziecku graniczy z cudem!!! Nie mówiąc już o sprzątaniu. Jedynie na zrobienie obrządku mi pozwala, bo lubi się przyglądać... Ale wózek to wróg. On nie lubi być ubezwłasnowolniony pasami... Biegać chce i demolować... Podmieniec normalnie ;-) I żeby jeszcze przynajmniej spał... ale on nie musi... A jak on nie śpi- to ja też nie... Horror...
Dlatego mniej mnie będzie teraz w sieci... Z czegoś muszę zrezygnować, bo nie daję rady... Czasem pewnie wpadnę, wrzucę kilka fotek, może coś tam nawet skrobnę od czasu do czasu, ale póki dziecię moje nie wyrośnie nieco... cóż, takie życie...
Może zimą będzie lżej... Odpadną mi obowiązki w ogrodzie, koza przestanie mleko dawać, Antek może się uspokoi... może spać zacznie...Ale z drugiej strony pszczoły trzeba będzie dłubać i rurki im szykować...
Z jednej strony, to ja niby nie muszę robić tego wszystkiego (zwierzęta, ogród, przetwory na zimę, pszczoły) na upartego to nawet sprzątać niby nie muszę, no bo co się stanie jak nie sprzątnę??? No nic!!! No, ale ja MUSZĘ, bo jakbym tego nie robiła, to bym zwariowała :-) Przymus jakiś wewnętrzny mam i już. I nawet jak czasem narzekam, to nie dlatego, że ja nie chcę tego robić. Tylko raczej na czas nierozciągliwy narzekam... I nawet jakby maja doba trwała o 10 godzin dłużej, to pewnie znalazłabym sobie coś jeszcze do roboty, bo usiąść spokojnie nie umiem.
A na zakończenie dziś poczyniony wianek z róży. Nie ukrywam, że zainspirowałam się wiankiem Jolandy :-) I dziś na spacerze z Potworem nazbierałam gałązek z owocami dzikiej róży i uwiłam sobie też taki :-) Bo już zatęskniłam za rękoczynami twórczymi... Teraz Antonio śpi... cud! Ale zaraz trzeba po Wiciachę jechać do przedszkola. Zmykam już dlatego... Do zobaczenia, mam nadzieję, że szybciej niż sobie czarno wróżę...







wtorek, 10 września 2013

Wróciłam


  Uprzejmie donoszę, że z wakacji wróciłam :-) Wypocząć- nie wypoczęłam, ale przy dwójce małych dzieci się NIE wypoczywa... więc wakacje i tak uważam za udane!
Po powrocie z wakacji też nie wypoczywałam, bo MUSIAŁAM (co wynika z mojego usposobienia niestety...) ogarnąć ogród, który nie wysechł, a zarósł/przerósł niemiłosiernie... Nie-uschnięcie zawdzięczamy kochanej Babci Ewie, która dbała o wszystko podczas naszej nieobecności :-) Następnie MUSIAŁAM zrobić porządki w domu, który podczas naszej nieobecności został opanowany przez gryzonie. Gryzonie owe nie ograniczyły swojej niszczycielskiej działalności do gryzienia wszystkiego i przerobienia naszej kuchni na swój szalet powodując tym smród niemiłosierny...Postanowiły również umierać pochowane po kątach, i rozkładem swoich małych mysich ciałek smród ten potęgując do granic mojej wytrzymałości! Tak więc po powrocie do domu czekała mnie mała domowa rewolucja...
Ale... teraz można uznać, że sprawę ogarnęłam na tyle by dało się z tym żyć, choć nadal w najmniej oczekiwanych miejscach natykam się na dowody obecności tych małych paskud...
Po ogarnięciu najważniejszych rzeczy, w sobotę rozpoczęliśmy zbiory jabłek. Początkowo mięliśmy zaczynać w poniedziałek, ale nasi pracownicy jednogłośnie orzekli, że żniw NIE WOLNO rozpoczynać w poniedziałek, i zaczęli w sobotę. Jakby nie było -zaczęliśmy, i przez następne półtora miesiąca nie skończymy :-)










Dla wytrwałych warzywnik po raz kolejny...
Poniżej miechunki, z którymi nie wiemy co zrobić :-), nowo posiane jesienne warzywka, wigwamy fasoli, które nie wytrzymały naporu tejże fasoli :-) i runęły... Na jednym za zdjęć długo poszukiwana przeze mnie roślina- krwiściąg lekarski- doskonały do bukietów. Znalazłam go na jednym z nadbużańskich spacerów i "gołymi ręcami " wykopałam z czyjejś łąki... I dużo, dużo innych ogrodowych ujęć...










 `



Doskonałe według mnie połączenie- maliny z aksamitkami :-) Tak mi się spodobało, że z pewnością je powtórzę za rok. Choć podobno dobrze jest wysiać niezapominajki przy malinach- ogranicza to kistnika (to te małe białe robaczki w malinach) Przekonam się wkrótce, bo niezapominajki już rosną, tylko z drugiej strony i zakwitną w przyszłym roku. Ale kistników i bez niezapominajek nie mam...


I młodziutkie siewki rzodkiewek :-) Ciekawe, czy zdążymy je zjeść...




Pozdrawiam i do zobaczenia już wkrótce, mam nadzieję ;-)