czwartek, 28 lutego 2013

Patków Ruski- Józefów (rys historyczny)

Wielu z Was wie już, że mieszkamy w historycznym miejscu...
Do dziś zachowały się nie tylko niektóre budynki z początków XX wieku, ale i część założeń parkowo-ogrodowych. z wieku XIX! W niektórych sadach do dziś potknąć się można o cegłę z dawno zburzonych czworaków, a idąc w stronę stawów, w miejscu starej kuźni, można natknąć się na wystającą z ziemi podkowę. W zapomnianych zaroślach od czasu do czasu wychyla się nieśmiało piękna róża historyczna lub kępa wiosennych narcyzów...
Jadąc starą aleją można poczuć się niemal jak w minionej epoce... To wszystko sprawia, że zakochałam się w naszych Niemojkach od pierwszego wejrzenia :-)
***
Wczoraj, przy okazji wydzielania działki pod budowę nowego domu, nasz zaprzyjaźniony geodeta podarował nam odnalezione przez niego w archiwach, pochodzące z lat 50-tych zdjęcie lotnicze naszego siedliska. A ponieważ zdecydowaliśmy nasze życie przeżyć właśnie na tym kawałku Ziemi, postanowiłam poznać i zapisać jego historię...



Na początek kilka słów o początku...

Kilka lat temu dostałam od zaprzyjaźnionego nauczyciela z niemojskiej szkoły skrypt traktujący właśnie o naszym "majątku". Będę się nim dziś podpierała kilkukrotnie :-) Niestety nie znam autora tej notki historycznej, nie mniej jednak serdecznie mu dziękuję :-)



 Tu dodam od siebie, ze wspomniana aleja prowadząca do kościoła istnieje do dziś, z tym, że nie jest ona topolowa, jak pisze autor tekstu- tylko wierzbowa. Podejrzewam, że zaistniała pomyłka wynika po prostu z nieznajomości gatunków drzew :-)





Kolejny fragment opisuje sytuację, w której wydzielony został Patków Józefów- czyli folwark na terenie którego teraz mieszkamy. Obecnie na terenie Patkowa Ruskiego znajduje się fabryka betonu. Jedynymi pozostałościami po dworze i zabudowaniach są trzy stare lipy... fragment dawnej alei...

 A podobno, jak mówi mój teść- dwór Patków Ruski był na prawdę piękny... szkoda...


Piękne założenia alejowe i parkowe zawdzięczamy najmłodszemu z rodzeństwa Arkadiuszowi Kacprowi Grodzickiemu.  Z tej części skryptu wiadomo, że nasz starodrzew pochodzi z roku około 1862!!!



 
 I aż mi się krew gotuje, że część z tych drzew została zniszczona zaledwie dwa lata temu przez naszego sąsiada- piszę o tym... tu















 "... W Józefowie pośrodku ogród, brama wjazdowa od strony kolei, trawnik okrągły, dom mieszkalny, obok oficyna..."




Dalej autor opisuje widok przelatującego meteorytu... "Z południa nadpływa jasna kula (...)przeleciała nad domem i z hukiem znikła na północy. W czasie przelotu nad Józefowem zrobiło się widno jak w czasie pełni księżyca (...) Następnie krótka notka na temat warunków w czasie wojny...


W roku 1921 Patków Józefów został sprzedany panu Skibińkiemu i pozostał jego własnością do roku 1944.  Dalsze losy majątku Patków Józefów usłyszałam już od mojego teścia...

C.d.n.


środa, 27 lutego 2013

Sprawa życia lub śmierci!!!

Ale mam ostatnio problem...
Jak wiecie, nasze niemojskie zwierzęta są naszymi przyjaciółmi. Nawet kury i kozy... I właśnie z kozą, a dokładnie z kozłem, mam problem.  Capek wraz ze swoją mamą- Józefiną był naszym prezentem ślubnym, który to podarowali nam nasi świadkowie. Pewnie się dziwicie :-) Ale ja naprawdę bardzo chciałam mieć kozy! Olaf był przeciwny, a prezentu przecież nie "wyrzuci" :-)
Już wtedy mały Capek wyrwał się ze szponów śmierci... W hodowli, z której kozy do nas przyjechały- koziołki były sprzedawane na oskórowanie. Z ich skóry wyrabia się bębny...
Tak wyglądał nasz bohater po przyjeździe do Niemojek...

 Kiedy kozy do nas przyjechały Capek miał zaledwie 9 dni i nic nie zapowiadało późniejszych z nim problemów... Najpierw, już jako nieletni koziołek, zrobił dzidziusia swojej mamie...  Trudno- nie ma tego złego... Wyszły z tego bardzo ładne i zdrowe dwie kózki :-). Jeszcze zanim Józefina powiła swe kazirodcze potomstwo, Capek został wykastrowany. Z dwóch powodów- żeby nie zrobił mamie dzieci (jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że już jest po fakcie...) i żeby złagodniał- bo agresywne z niego bydlę było... Było to dwa lata temu... Od tego czasu kozioł nasz zmężniał (waży pewnie dobre 50 kilo!) nabawił się problemów ze stawami (pewnie przez tą swoją wagę ciężką...)... i podły się zrobił okrutnie. Jak na złość- po kastracji zamiast stać się łagodnym koźlęciem, najwyraźniej mści się na nas za pozbawienie go klejnotów...( wcześniej AŻ TAK agresywny nie był...) Do tej pory przynajmniej dla mnie zachował resztki respektu, ale ostatnio nawet ja wracam posiniaczona z codziennego obrządku. Zdziczał przez zimę. Musiałam go odizolować od Józefiny, która na dniach spodziewa się wykocenia. Walił ją tak rogami, że bałam się o jej bezpieczeństwo!
Tutaj Capek z Józefiną. Jak widać jego straszne poroże dopiero w fazie wzrostu...

Witek panicznie się go boi, i kiedy Capek do niego podchodzi przy okazji nielicznych wizyt Witka w koziej zagrodzie- wzbudza w moim synu paniczny wręcz strach! Próbuje nadziać na rogi każdego, kto tylko mu się nawinie.  Już w tamtym roku rozważałam możliwość oddania Capka, ale jakoś tak nie mogłam...
Tak wyglądał Capek przed kastracją :-) Razem ze spadkiem testosteronu- wyłysiała mu grzywka, broda i w ogóle cały wyłysiał :-)

Jeszcze jako niedorostek stał się bezpośrednim sprawcą śmierci mojego kaczora! Tak go potraktował okropnie, ze kaczor zmarł po dwóch dniach od obrażeń wewnętrznych... Tak zakończyła się moja przygoda z kaczkami- są po prostu za powolne w stosunku do kozła... Kury jakoś sobie radzą...
Córki Capka - Pela i Mela :-)

I taki ma teraz dylemat...
Najchętniej oddałaby go komuś... Ale nikt nie chce capa- w dodatku wykastrowanego i niezbyt miłego! Szkoda mi go okropnie... O dziwo Olaf staje w jego obronie... i wcale mi to nie ułatwia decyzji... I Witek już coś podsłuchał i zaczyna mi płakać, że nie chce żeby pan zabrał Capka i zrobił z niego pasztet... (Swoją drogą to nie wiem gdzie on to usłyszał, bo ja nic o pasztecie nie mówiłam!) Szkoda mi dzieciaka, bo uczuciowy jest bardzo. Dwa lata temu latem oddaliśmy znajomym córki Capka, a Witek do tej pory wypomina, że mu Michał kozy zabrał :-)
Kiedyś przesiadywaliśmy z Witkiem cale dnie w koziej zagrodzie...

No nie wiem co mam robić! Nie po to braliśmy kozy, żeby terror siały! Do zagrody trzeba z kijem wchodzić, żeby było się czym bronić. Przecież tak się nie da!
Tak mi źle z całą to sprawą... w nocy mi się nasz kozioł śni...
A może ktoś z Was by chciał naszego Capa??? Pomimo wszystkich jego niedostatków- to i tak bardzo z nim  zżyci jesteśmy!


Właśnie rozmawialiśmy z Olafem o dalszych losach naszego Capka. Wychodzi na to, że nasz terrorysta chyba ma szczęście i jeszcze trochę z nami zostanie :-) Wiecie- ulżyło mi... Ale jeśli jednak ktoś chciałby go od nas dostać (nie z przeznaczeniem do spożycia!!!) To chętnie oddamy, W DOBRE RĘCE!!!

I jeszcze jeden apel na koniec. Na pasku bocznym zamieściłam banerek o pomocy dla Piotrusia. Gdyby ktoś mógł go pobrać i zamieścić na swojej stronie to byłoby wspaniale!!!

Pozdrawiam Was wszystkich z wciąż zimowych Niemojek :-)

poniedziałek, 18 lutego 2013

Wiem, że macie wielkie serca... :-)

 Witajcie!
Po raz drugi już, wraz z moją siostrą Martą, jej mężem Danielem i ich synkiem Piotrkiem, zwracamy się do Was z prośbą o pomoc. Zbliża się czas rozliczeń z urzędem skarbowym, dlatego prosimy o Wasz 1% podatku!
Piotrek niedługo skończy trzy latka. Jest bardzo żywym i energicznym malcem! I jak widać na fotografii- właśnie przeżywa swoją pierwszą miłość :-)
 Kilka razy w tygodniu ma rehabilitacje, dodatkowo chodzi na basen i na konie. Prowadzi bardzo aktywny tryb życia :-) Niestety, to wszystko kosztuje... dlatego pomóżcie jeśli możecie!


 Poniżej zamieszczam apel rodziców Piotrusia.




APEL 


 Zwracamy się do Państwa z gorącą prośbą o pomoc dla naszego trzyletniego, niepełnosprawnego syna, który urodził się z niewykształconą prawą nóżką.

Wada Piotrusia uniemożliwia mu samodzielne chodzenie. Do tego celu Piotruś potrzebuje protezy podudzia i stałej rehabilitacji
 

Dzięki rehabilitacji i ćwiczeniom w domu Piotruś z dnia na dzień robi duże postępy. Jednak bez stałej opieki rehabilitantów i częstej wymiany protez Piotruś nie będzie chodził.
Rehabilitacja i proteza potrzebne Piotrusiowi przekraczają nasze możliwości finansowe. Zwłaszcza, że takie małe dziecko szybko rośnie i protezy trzeba wymieniać minimum dwa razy w roku.
Dlatego zwracamy się do wszystkich Instytucji i Ludzi czułych na cierpienie dzieci z prośbą o wsparcie.
Wszelkie ewentualne wpłaty proszę kierować na konto:
Fundacja Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”
ul. Łomiańska 5, 01-685 Warszawa
NIP 118-14-28-385 , KRS 0000037904
Bank BPH S.A.
15 1060 0076 0000 3310 0018 2615
Bank Pekao S.A. I O/Warszawa
41 1240 1037 1111 0010 1321 9362


Z dopiskiem: 14589 Witkowski Piotr Świnoujście- darowizna na pomoc i ochronę zdrowia

Jeśli chcesz możesz przekazać Piotrusiowi 1% swojego podatku!

 
W PIT-28 w pozycji nr 125 wpisujemy nr KRS, czyli "0000037904", w pozycji nr 126 wpisujemy kwotę, a w pozycji nr 127 wpisujemy "14589 Witkowski Piotr "

W PIT-36 w pozycji nr 302 wpisujemy nr KRS, czyli "0000037904", w pozycji nr 303 wpisujemy kwotę, a w pozycji nr 304 wpisujemy "14589 Witkowski Piotr "

W PIT-37 w pozycji nr 123 wpisujemy nr KRS, czyli "0000037904", w pozycji nr 124 wpisujemy kwotę, a w   pozycji nr 125 wpisujemy "14589 Witkowski Piotr "
        
                                              Dane kontaktowe: marta.witkowska@msr.com.pl


To tyle na dziś. Dziękuję Wam wszystkim!!!

środa, 13 lutego 2013

Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło...

 Przytrafiła nam się kilka dni temu niemiła przygoda z komputerem... Z powodu śnieżycy, poszło przepięcie, i to takie, że spalił nam się komputer... Na szczęście mamy wspaniałego znajomego, który podjął się odzyskania naszych danych. Gdyby nie On, stracilibyśmy wszystkie nasze dokumenty, zdjęcia, całą pracę Olafa... Generalnie to niezły kawałek naszego życia... Ale, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Sebastian, przy okazji odzyskiwania tego co straciliśmy, odnalazł  zaginione wcześniej zdjęcia! Sama zapomniałam, że je kiedyś robiłam :-)
A z okazji, że za oknem niezmiennie zima, śnieg i mróz- to podzielę się dziś z Wami pięknym jesiennym słoneczkiem prosto z Południowego Tyrolu :-)













Myślę, że omawianie tych zdjęć nie ma sensu. Chodziło mi o niesamowity klimat tego miejsca... Przepiękne winnice, staruteńki kościółek z cmentarzem i  urocze kamienice jak z bajki...
Byłam tam w listopadzie 2008 roku... na ogromnej międzynarodowej wystawie sadowniczej Interpoma.
 Jak ten czas leci...

czwartek, 7 lutego 2013

Pieskie życie...


Długo się zbierałam z napisaniem tego posta... Długo, bo wciąż czekałam, że nie będzie to konieczne... Ale już chyba nie ma co czekać...



 Będzie to wpis KU PAMIĘCI... Ku pamięci mojego psa Momaka, którego już najprawdopodobniej nie zobaczę... Momak zginął ponad tydzień temu.  Ludzie we wsi gadają, że wpadł we wnyki....
Nigdy nie znikał na tak długo, nawet gdy w okolicy suka miała cieczkę- wpadał do domu przynajmniej raz na dobę sprawdzić co się u nas dzieje. Powoli oswajam się z myślą, że straciłam mojego przyjaciela. Takie to pieskie życie... Jak nie wpadnie pod samochód, to go ludzie i tak dorwą. Jak nie myśliwy to kłusownik... Witek bardzo to przeżywa. Jest bardzo wrażliwym dzieckiem- płacze na prawie każdej bajce, ze wzruszenia... A może ja mu złe bajki puszczam?

Saba ze swym przychówkiem
  Momak był jednym z pięciu szczeniąt suki Saby należącej do moich teściów. Jako psiak najsłabszy z miotu miał nie przeżyć. Ale byliśmy sobie pisani i przeżył. I został już ze mną. Pies o dziwnym usposobieniu... Już jako szczenię nie lubił kontaktu z ludźmi. Kiedy inne psiaki łasiły się do obcych, on pozostawał nieufny. I tak mu zostało! Doskonały pies stróżujący! Nikt nie przeszedł obok niego bez echa, ale nigdy nikogo nie ugryzł- zawsze tylko straszył :-)

 

Doskonały towarzysz wszystkich spacerów :-) Olaf zawsze żartował, że gdy bierze go na ryby, to zawsze znajdzie miejscówkę nad rzeką, bo Momak przepłoszy konkurencję :-) Wielki basior obszczekiwał każdego obcego...

 

    Trochę go zaniedbaliśmy po narodzinach dzieci i nie poświęcaliśmy mu już tyle czasu co wcześniej. Ale i tak myślę, że jego pieskie życie nie było takie złe :-)
Był czas, że trochę broił. Jednej nocy pozbawił mnie całego stada zielononóżek... Ale w końcu się nauczył, że kury są nietykalne :-)
Tak na prawdę nie zaakceptował do końca nikogo poza mną. Był karny i posłuszny, ale tylko dla mnie! Nikomu obcemu nie pozwalał się do mnie zbliżyć. Później "bronił" także Witka- traktując go prawdopodobnie jako cząstkę mnie. Nigdy nie bałam się chodzić sama po lesie w jego obecności!
Ale też nigdy nie rozumiałam, jak można się bać takiego  przystojniaka?

 

 A teraz go już prawdopodobnie nie ma... Może jestem naiwna, ale wciąż mam jeszcze nadzieję, że to jednak nie on na te wnyki się złapał.

 

I jak tu być ogrodnikiem kiedy ciągle zima ???

Chciałoby się człowiekowi wiosny... Już nawet śniegu ubyło, cieplej się zrobiło...A tu dziś nagle BUM. Znów śnieżyca i znów 10 cm nowego białego puchu... I bądź tu ogrodnikiem...
No jak tak dalej pójdzie, to faktycznie się z tymi moimi planami nie wyrobię :-)

środa, 6 lutego 2013

Który jest który i dziękuję za wyróżnienia...

Jeden jest niebieskookim szczupłym blondynem, drugi śniadym piwnookim grubaskiem. Ale chyba zgodzicie się ze mną, że są do siebie podobni???



Usposobienie też mają podobne. Witek był bardzo grzecznym i spokojnym dzieckiem (z naciskiem na BYŁ), ale Antek pod tym względem znacznie go przewyższa. Tak spokojnego dziecka to ja jeszcze nie widziałam. Mogę robić dosłownie wszystko pomiędzy karmieniami. Inna sprawa, że je często :-) I widać to po nim, bo niezły z niego grubcio :-) Ma półtora miesiąca, a ubranka nosi w rozmiarze na pół roczne dziecko!
 ***
Jeszcze Wam opowiem o mojej przygodzie  z Facebookiem. Otóż przeglądałam sobie wczoraj czyjąś stronkę, aż tu nagle komunikat :Jak chcesz zobaczyć więcej to się zaloguj.  Myślę sobie: nie mam zamiaru przyłączać się oficjalnie do tej społeczności, ale może da się jakoś tak anonimowo... W swej naiwności myślałam sobie, że zalogowanie nie prowadzi jeszcze do URODZENIA SIĘ w tej witrynie. No i się zalogowałam... No i mam teraz za swoje, bo nie dość, że poświęcam mnóstwo czasu na moje życie na blogspocie, to jeszcze mi się facebooka zachciało... Tak że jestem już i TAM i nie wiem co dalej... Kazałam wszystkim zainteresowanym zaglądać TU :-) Tu jest chyba tak bardziej kameralnie :-)

***
I jeszcze jedno ogłoszenie...
Kochani! Dostaje od Was bardzo dużo wyróżnień ostatnimi czasy. Jest mi bardzo miło! Cieszę się, że tylu z Was podoba się to co robię, bardzo to doceniam!. Niestety, pomimo tego, że mam nad wyraz spokojne i grzeczne dzieci- to przy dwójce, czas swój muszę wykorzystywać naprawdę mądrze. Zbliża się dla mnie okres bardzo wytężonej pracy, jeszcze nie wiem jak to wszystko organizacyjnie ogarnę... Dlatego wybaczcie mi, ale nie odpowiem na wasze wyróżnienia... Nie zmienia to faktu,że jestem naprawdę zaszczycona. Od dziś na pasku bocznym zamieszczę informację, że za wyróżnienia dziękuję. Przykro mi będzie ich nie dostawać :-( ale myślę, że ważniejsze jest to, by to Wam nie było przykro, że na nie nie odpowiadam.

Dlatego ogłaszam wszem i wobec, że WYRÓŻNIENIA SĄ MIŁE ALE NIE DZIĘKUJĘ!!!

wtorek, 5 lutego 2013

To co mam w głowie ostatnio:-)

Na podstawie wieloletniej obserwacji mogę wyróżnić u siebie dwa okresy aktywności. Aktywność letnią, kiedy to w domu nie przebywam zgoła wcale. Całą swoją energię poświęcam na sadzenie, kopanie, wytyczanie rabat, brukowanie, zbieranie plonów, tudzież inne prace wykonywane na zewnątrz...
Dom w tym czasie zarasta kurzem :-).
 I druga aktywność- zimowa- domowa. Poświęcam wtedy więcej czasu na dekorowanie, dzierganie, szycie, przestawianie duperelek i t.p.
Ale mniej więcej o tej porze łapie mnie znów zajawka na ogród. Niestety na "wyjście w pole" jest jeszcze za wcześnie (zalega u nas jeszcze ciągle całkiem spora pokrywa śnieżna...) ale na planowanie za wcześnie nie jest!!! I tak oto siedzę sobie w domu, Antek przesypia jeszcze prawie cały dzień, Witek "sprzedany" dziadkom, a ja kombinuję co by tu jeszcze w tym ogrodzie na wiosnę poczynić :-)

Zapas trzciny czekający na pocięcie dla murarek

Czeka mnie wyplecenie 78 metrów płota z leszczyny, wybudowanie dużego kompostownika, zbudowanie 24 podniesionych rabat, zrobienie kilku dekoracyjnych domków dla owadów, a co za tym idzie- zgromadzenie sporej ilości trzciny. Zaprojektowałam też domek ogrodowy dla chłopaków i cały plac zabaw włącznie z poletkiem doświadczalnym dla młodego ogrodnika :-) Chodzi mi też po głowie jakiś labirynt z wikliny, albo "żywy" wiklinowy domek- szałas... Powinnam tez trochę pobrukować...Pomysłów mam dużo. Większość postaram się zrealizować już w tym roku! Oczywiście nie będę wszystkiego robiła sama!

 
Chodzą mi też po głowie takie detale różne ogrodowe. Wczoraj wymyśliłam sposób na uprawę mięty w warzywniku. Każdy kto miał już do czynienia z ta cudną rośliną wie, że w pewnym momencie jest ona w ogrodzie dosłownie wszędzie, a wyplenić ją to sztuka nie lada :-) Ja tej mięty dużo nie potrzebuję. Dlatego posadzę ją w trzech pojemnikach zakopanych w ziemi każdy na innej wysokości. Dostałam w tamtym roku od chrzestnego kilka takich ocynkowanych garów i pomyślałam sobie, że świetnie się nadadzą! Ponawiercam im tylko dziurki odpływowe na dnie.



Stare ocynkowane garnki do gotowania bielizny również znajdą dla siebie miejsce w moim warzywniku :-)

***
Nasze pszczoły śpią sobie jeszcze w swojej skrzyni w stodole i czekają na wydłubywanie. Zaczniemy pewnie za jakieś dwa tygodnie. Zależy od tego jaka będzie pogoda :-) Zaznaczam, że skrzynia wybita jest siatką również w środku! Mam nadzieję, że ten sposób jest skuteczny i po otwarciu nie okaże się, że połowa naszych kokonów została zjedzona przez myszy...

 

A tak wygląda stodoła, w której nasze kokony zimują. Jak widzicie stodoła, pomimo mojej kilkuletniej walki o to- nie dorobiła się drzwi... W środku panują warunki zbliżone do zewnętrznych, z tym, że jest tam sucho :-)



To już teraz wiecie co ja ma ostatnio w głowie :-) I mimo, że dopiero połowa zimy, ja czekam już wiosny, bo ta zimowa bezczynność powoli mi się już nudzi...

Buziaki!