środa, 30 lipca 2014

Luksusy dla rumaków i... druga strona medalu...


 Jakoś staramy się organizować sobie wakacje na miejscu, bo prawdopodobnie nigdzie w tym roku nie wyjedziemy... Pojechaliśmy więc do Janowa Podlaskiego. Chłopcom bardzo się koniki podobały. Udało nam się zobaczyć przeganianie tabunu koni z pastwiska do stajni- widok jest niesamowity... Widać też jaka u nas susza (tabuny kurzu w powietrzu)... Na szczęście dziś wreszcie popadało! :-)




 
Z jednej strony przepiękne konie w luksusowych stajniach, a z drugiej...
Nic dziwnego, że nie pozwalają zwiedzającym zapuszczać się w rejony gdzie trzymane są krowy...  Nas grzecznie wyproszono i zabroniono robić zdjęcia...
Na zdjęciach, które zrobiłam zanim nas przyłapano budy dla malutkich cielaczków.  Nie wiem jak Wam, ale mi się to kojarzy z obozem koncentracyjnym...


Malutkie, wystraszone krowie dzieci...Te odważniejsze próbują ssać rękę wyciągniętą w ich kierunku... Te młodsze, wylęknione chowają się do budy na odgłos kroków...



Dzieciom się podobało, ale one jeszcze mało pojmują... Ja patrząc na te malutkie krówki widzę niemowlęta oderwane od matek i kartony mleka w marketach... Chociaż w zasadzie to inne zwierzęta hodowlane na skalę przemysłową mają jeszcze gorzej: fermy kurze, fermy brojlerów, chlewnie... Ludzie kupując w sklepie nie zastanawiają się jak mięso, jaja, czy mleko do tych sklepów trafiły... Ja nie potrafię być obojętna... I zastanawiam się ,jak ludzie, którzy takie fermy prowadzą, mogą w nocy spokojnie spać...



Tak jakoś mało optymistycznie mi dziś wyszło...
Dobrej nocy!

czwartek, 24 lipca 2014

Pyszności z własnego ogrodu!


 Wrzucam kolejne fotki z naszej spiżarki :-) Panuje u nas okropna susza i pomimo tego, że staram się wszystko podlewać, to i tak nasz ogród na tym ucierpi...  Podziwiam więc i cieszę się póki jest w pełni swej okazałości :-)


A muszę Wam powiedzieć, że nastał dla nas czas obfitości! Czas gdy nie jesteśmy w stanie przejeść całego dobra, którym nasz ogród odwdzięcza się nam za całą  wiosenną pielęgnację :-)
 Najwięcej korzysta na tym, nasz najmłodszy, ale i za razem największy obżartuch- Antoś. Skubaniec doskonale wie gdzie znaleźć coś jadalnego :-) Codziennie robi rundkę po grządkach, zaczynając od malin i poziomek, a na ogórkach i marchewce kończąc. Witek lubi sam rytuał zbierania, ale nigdy nie je tego co zebrał :-( No, może za wyjątkiem malin...




I jeszcze raz cebula... Jak pisałam wczoraj, Antosiowi bardzo spodobała się praca przy cebuli... Tak bardzo, że dziś cichaczem poszedł sobie z wiaderkiem do grządki z inną odmianą cebuli (mniej podatną na mączniaka) i zanim zdążyłam się spostrzec wyrwał mi cały rządek cebul z zielonym szczypiorem... Czasem ręce mi opadają...


A tu szkodniki "pomagają" w podlewaniu... siebie...


I tym optymistycznym akcentem kończę na dziś i lecę się wyspać :-)
Dobranoc!

środa, 23 lipca 2014

Jak Antoś i Roberto pletli cebulowe wianki...


 Nasza cebula nie wyglądała już najlepiej... szczerze mówiąc to wcale nie wyglądała, bo zeżarł ją mączniak... I jakoś tak spontanicznie wyszło, że zabraliśmy się dziś z Antosiem za wyrywanie... 
Witek ostatnio mało mi pomaga, bo trzyma sztamę z Dziadkiem (jeżdżą sobie na spacery, które nieodmiennie kończą się wizytą w sklepie na lodach...- nic dziwnego, że stracił zainteresowanie warzywami ;-)) W każdym razie, jak już cebulę wyrwaliśmy, to i jakoś ją do suszenia przygotować wypadało... Stanęło na warkoczach (takich, jak to je Monty Don przygotowuje) Jak tylko zabraliśmy się za wyplatanie (Antek dzielnie pomagał również i w tym zadaniu, podając mi po jednej cebulce, żebym się schylać nie musiała...), zza krzaków porzeczki wyłonił się nasz gość z Australii- Roberto i bez słowa dziarsko zabrał się do roboty :-) Nie mam pojęcia, czy Roberto już kiedyś cebulowe warkocze wyplatał, ale szło mu rewelacyjnie, a współpraca z Antkiem, pomimo bariery językowej, rozwijała się baaardzo owocnie! Zresztą, sami zobaczcie :-)





Pozdrawiam Was wszystkich bardzo mocno i lecę sprzątać domostwo, bo za dnia jakoś tak mi to nie wyszło ;-)

poniedziałek, 21 lipca 2014

Krótkie chwile wytchnienia...

Naprawdę nie pamiętam kiedy ostatnio zrobiłam coś nowego, całkowicie niepraktycznego, nie potrzebnego z punkty widzenia obserwatora z zewnątrz, czy po prostu dla siebie...
Cały mój teoretycznie wolny czas pochłaniają dzieci i czynności zachowawcze w obejściu. Ale dziś pomyślałam sobie BASTA! Muszę coś poczynić twórczo bo zwariuję! Wsadziłam dzieciaki do przyczepy rowerowej i pojechaliśmy po kwiaty wrotyczu. Po powrocie wyszperałam w stodole kawałek mojego ulubionego zardzewiałego drutu i ukręciłam dwa wieszaczki w kształcie serduszek, a z kwiatów wrotyczu uwiłam dwa wianuszki. Całość zawisła sobie na okiennicach koziego domku. A ja poczułam się dobrze :-) Taka mała rzecz, a cieszy :-) To nic, że w domu chlew, lodówka pusta (bo nie chciało się jechać po zakupy), trawnik nie skoszony, a chłopaki utopili w basenie wszystkie swoje ubrania... Czasem trzeba wrzucić na luz :-)
Pozdrawiam!!!




piątek, 18 lipca 2014

Sprawozdanie z placu boju...



Po dość długim czasie oczekiwania nareszcie ruszyliśmy z robotą! Fundamenty wykopane, uzbrojone i zalane betonem. Nasz nowy dom wreszcie nabiera realnych kształtów :-) Wreszcie mogę go sobie wyobrazić!

Chłopaki zachwycone! Koparki, betoniarki, przyczepy- jakby mogli, to by z placu budowy nie schodzili. A co z tym idzie, również i ja jestem skazana na asystę przy budowie w pełnym wymiarze godzin...



Jak widać budowa rozprzestrzeniła się szeroko... Nawet mój warzywnik nie jest bezpieczny :-)



Chłopcy zyskali jednak nowy wymiar zabaw...


 




Zawsze na budowach przerażało mnie pobojowisko towarzyszące temu przedsięwzięciu...  Często nawet gdy właściciele mieszkają już w nowo wybudowanym domu, okolice domu wyglądają nadal przerażająco... Aby uniknąć tego efektu, postanowiliśmy, w miarę możliwości, na bieżąco uprzątać teren.
Cała ziemia wykopana w trakcie budowy fundamentów została wywieziona do niżej położonej części ogrodu (obok warzywnika), która nie była do tej pory przez nas użytkowana. Teren ten był całkowicie zarośnięty przez pokrzywy, perz, chmiel i przytulię czepną. Dodatkowo był bardzo nierówny.
Na zdjęciu poniżej nawieziona ziemia przed rozplantowaniem.
 
 I po wyrównaniu. Zyskaliśmy całkiem ładny fragment nowej przestrzeni! I wreszcie będę miała gdzie powiesić hamak :-)








Postaram się nie zanudzać Was nadmiernie robotami budowlanymi, jednak początek musiałam  odnotować :-)
Pozdrawiam z placu boju !!!

wtorek, 15 lipca 2014

Dzikie astry...


Byliśmy dziś na przejażdżce rowerowej z dzieciakami. Olaf ciągnął pasożyty w przyczepie, a ja podziwiałam widoki :-) W pewnym momencie widok tak mnie urzekł, że zatrzymałam się i narwałam go trochę na wynos- do wazonu :-) Teraz mam tego widoku trochę we własnym ogrodzie :-) Niby takie zwykłe nieciekawe dzikie astry, ale cały łan tych astrów wygląda na prawdę pięknie :-)


 Miłego dnia!

niedziela, 13 lipca 2014

Pojawiam się i znikam...


Na chwilkę wpadam dziś tylko, bo znów pracowity czas nastał... Co prawda w ogrodzie chwasty jakby dały za wygraną, ale zaczął się za to czas zbiorów i przerabiania owych zbiorów na przydatne do spożycia półprodukty na okres zimowy :-) Mam na myśli dżemy i mrożonki głównie.  Całe szczęście, że przyjechała do nas moja mama i pomaga mi w tym przedsięwzięciu :-) Bo robienie przetworów z Diablikami za pasem jest raczej niewykonalne... No, chyba, że ktoś lubi nocne roboty kuchenne, ale ja to w nocy lubię spać raczej niż w gary zaglądać :-)
Zebraliśmy też porzeczki czarne, ale nie ze wszystkich plantacji... Na młodych plantacjach jagody wciąż wiszą na krzakach i wisieć będą aż spadną, bo prawda jest taka, że w tym roku zbiór porzeczek czarnych jest kompletnie nieopłacalny. Wyprodukowanie kilograma porzeczek czarnych to koszt około złotówki, a cena jaką zaproponowano w tym roku producentom wahała się pomiędzy 50 a 35 groszami... Nie mogę nazwać tego inaczej jak wielkim świństwem i złodziejstwem... W każdym razie część owoców zebraliśmy by odzyskać choć część poniesionych nakładów.

 Antoś zapatrzony w kombajn do zbioru porzeczki...



Pomijając nieciekawe nastroje zawodowe, cieszyliśmy się piękną pogodą, robiliśmy ogniska i spędzaliśmy całe dnie na dworze :-) Wcinaliśmy pyszne warzywka wprost z ogródka (W czym pionierem jest nasz Antoś, który ma niezłe zadatki na weganina, bo od świtu do nocy pochłania takie ilości zieleniny wszelakiej, że zastanawiam się już czy on czasem nie ma robaków...) No i podziwialiśmy kwiaty... Szczególnie dumna jestem z moich jeżówek, które wyhodowałam z nasion w tamtym roku. Teraz naprawdę zachwycają!






 Jeżówki kilka dni temu...
 I dziś...



  Kabaczki i patisony rosną jak szalone. A jeszcze 3 tygodnie temu myślałam, że w ogóle nie wyrosną...



Pa! Do zobaczenia wkrótce!