poniedziałek, 23 czerwca 2014

O tym jak zaadoptowałam kawałek złomu...

Czasami wracając do domu, czy to z przedszkola, czy z Łosic,  przejeżdżam koło złomowiska. Ja wolę jeździć inną drogą, ale trasa koło złomowiska jest ulubioną przez moich Chłopaków. Trzeba jechać rampą kolejową, a na rampie ciągle coś się dzieje:  załadunek lub rozładunek pociągów. Wiecie... koparki, tiry, chwytaki do drewna... Panowie operatorzy tychże sprzętów... No raj dla młodocianej płci męskiej :-)
W każdym razie, za każdym razem kiedy tamtędy jadę, oko mi zezuje w stronę owego złomowiska, w poszukiwaniu czegoś co mogłoby się przydać... No i pewnego razu wypatrzyłam... dla kogoś śmieć, bo przecież na złom sprzedał. Ale dla mnie coś czemu warto dać druga szansę ;-) Dla tych, którzy tu do mnie zaglądają regularnie, nie jest niczym dziwnym, że dziewczyna, która uwielbia stare rudery i potrafi coś "przygarnąć" ze śmietnika, fascynuje się czymś tak mało fascynującym jak miejscowe złomowisko :-) Ci, którzy ominęli starsze wpisy, mogą być nieco zgorszeni...
Przyznam, że trochę mi głupio było... ale chęć przygarnięcia była silniejsza od wstydu ;-) Pomyślałam sobie, a co mi szkodzi, najwyżej znowu ktoś się ze mnie pośmieje.
Tak się składa, że po części z racji tego, że jestem nietutejsza, a po części dlatego, że jakoś tak nie ciągnie mnie do ludzi, nie znam zbyt wielu osób w Niemojkach. Dlatego też, za każdym razem kiedy okazuje się, że ktoś obcy, może nie tyle mnie zna, co wie kim jestem, jestem nieco zaskoczona... Tak też było i tym razem. Weszłam do biura i spytałam o możliwość odkupienia kawałka złomu... Od sława do słowa, okazało się, że właściciel, przemiły pan, wie kim jestem, ale mało tego! Na dodatek zagląda do mnie tutaj :-) a wypatrzony przeze mnie złomek, podarował mi w prezencie :-)
Serdeczne pozdrowienia!
Po tym, przydługim nieco wstępie, pokażę wreszcie co wypatrzyło oko moje, i co na tak długi wstęp zasłużyło :-) Mam tylko nadzieję, że nie spodziewacie się, no nie wiem... miedzianej wanny na przykład...





No i jak Wam się widzi moja banieczka na kwiaty? Jak dla nie to idealnie pasuje do mojego wiejskiego ogrodu :-)
Buziole!

czwartek, 19 czerwca 2014

Piknik nad wodą i woda w ogrodzie...

 Tak jak pisałam wybraliśmy się na piknik... Nie było wcale łatwo znaleźć nad Bugiem w miarę bezpieczne miejsce z łagodnym zejściem do wody i takie gdzie jeszcze można złowić rybę...



  Wypad na ryby potraktowaliśmy mocno z przymrużeniem oka, bo trudno nazwać łapanie dziesięciocentymetrowych uklei wędkarskim osiągnięciem :-) Ale staraliśmy się wpoić Chłopakom zasadę "Złów i wypuść" Największy problem mieli z wzięciem szamoczącej się rybki do ręki :-) A i wypuszczenie z rąk pięciolatka było niewątpliwie dla rybki ogromnym szokiem... Ale w końcu przeżyła :-) A my przetrwaliśmy pikniko- ryby w stanie suchym i nie podtopionym :-)
 Antek, mający świeżo w pamięci kąpiel w betonowym oczku wodnym, unikał wody jak ognia.





Chłopakom chyba jednak brakowało kąpieli, bo po powrocie do domu sami sobie takową urządzili.
Jak widać nasz ogród jest nie tylko do oglądania, ale i świetnie nadaje się do zabawy :-)




PA!

środa, 18 czerwca 2014

Dzień świra...

Byłam dziś w Urzędzie Skarbowym... Jako że niedawno z rolników ryczałtowych przekształciliśmy się w vatowców i dodatkowo otworzyliśmy działalność gospodarczą, miałam dziś swój debiut w rozliczeniu się z podatku rolniczego. Ponieważ działalności niejako mamy dwie, złożyłam dwie deklaracje. Po jakimś czasie telefon ze skarbówki,że dwóch to nie można... Wsiedliśmy w samochód i do urzędu... Wiecie, zawsze uważałam, że głupia to ja raczej nie jestem. Studia mam, nie byle jakie -SGGW, IQ też mam, nie najgorsze :-) Ale jak idę do skarbówki to zaczynam wątpić... Panie niby tłumaczą... ale ja nie wiem, czy one tak specjalnie do mnie po chińsku??? Czy to nie można tak normalnie do człowieka podejść i powiedzieć: Zrób to, to i to i będzie dobrze???
Nic to, mówię Pani, że to mój pierwszy raz i że się nauczę, a ona mi na to:" Ja nie wątpię, że się Pani nie nauczy" Pozostaje mieć tylko nadzieję, że się przejęzyczyła :-)
Już raz na urzędników narzekałam... Pewnie tu teraz jacyś są... Prośba do Was taka moja mała- Mówcie do nas po ludzku!!! Bo ja już się zastanawiam, czy urzędnik to jakiś specjalny rodzaj ludzki jest, że po ludzku nie umie? :-) Chociaż z drugiej strony, to na sali operacyjnej siedzą chłopaki normalne całkiem wydawałoby się. Nawet jak mi jakiegoś babola wytkną to nie czuję się jak głupek... Jak to jest?
W każdym razie przyjechałam do domu i na spokojnie, na chłopski rozum po studiach :-) deklarację wypełniłam, dwa razy wszystko sprawdziłam i  chyba będzie dobrze!
Ale to nie koniec na dziś...
Wchodzę dziś do domu a mój małżonek do mnie woła: Coś się stało z ... kiblem. Ja na to CO? A on: to idź i zobacz... Patrzę a tu wierzchem się niemal przelewa... Horror!!! Mówię mu zrób coś!, a on (pewnie się zaraz obrazi :-)) hyc na traktor i ewakuacja do sadu pod pozorem jakiejś bardzo pilnej roboty... Na szczęście mamy Dziadka, który uratował sytuację, przepchał rurę i uchronił mnie przed gównianym zwieńczeniem dnia :-) Gwoli sprawiedliwości dodam, że w pewnym momencie pojawił się również mój mąż i pomógł... A łatwo nie było...
A wam jak dzionek minął? Bo ja na koniec popstrykałam troszkę w ogrodzie.
 Dziś foto makro :-)


















Ale żeby nie było, że tylko narzekam, to spotkało mnie dziś też coś miłego! Na miejscowym złomowisku... Ale o tym następnym razem :-)
Jutro mamy w planie piknik nad Bugiem, wędkowanie i ognisko... Trzymajcie kciuki, żeby nam się Antek nie utopił, bo ostatnio "uczył się" pływać w bajorku u mojego chrzestnego... Niezłego mi stracha napędził... Mam nadzieję, że wyciągnął z tej nauki jakieś wnioski... Poważnie się zastanawiam nad jakąś uprzężą...

 O, tu wskoczył...

Miłego weekendu Kochani!!!

niedziela, 15 czerwca 2014

Przedogródek


Przedogródek to taka część naszego ogrodu, która ma zachęcać do wejścia i stanowi niejako wizytówkę całego ogrodu (podobnie jak przedpokój stanowi wizytówkę domu)
Nasz przedogródek jest stosunkowo młody. Rabatki przy tarasie powstały dwa lata temu, a rabata pod murem rok. Wiele jest jeszcze do zrobienia, ale ogólny efekt jest chyba niezły :-) Tym bardziej, że większość roślin uzyskałam z nasion lub sadzonek!

Clematisy (jedne z nielicznych tu roślin które kupiłam) już niemal całkiem zarosły swoje podpory.
Właśnie zaczynają kwitnąć!



W ubiegłym roku na tych rabatach królowały kosmosy. W tym roku zastąpiły je wysiane rzutowo złocienie. Według mnie pasują tu białe rośliny. Pięknie się odcinają od betonowego tła :-)
Parzydło leśne niestety już zbrązowiało. Szkoda... to jedna z moich ulubionych roślin do obsadzeń naturalistycznych. Kiedy już postawimy dom, to pod starymi drzewami marzy mi się taki leśny ogród: parzydło, bodziszki, kokoryczka, prymule, zawilce... Na razie mam tam perz i pokrzywy...i przytulię czepną... Lekko nie będzie...


Ostróżki rozrosły się straszliwie i niestety będą musiały na przyszłość stąd wyemigrować, bo zagłuszyły pozostałe, mniej ekspansywne rośliny.
Na drugim planie tawlina jarzębolistna. Bardzo piękny, lecz ekspansywny krzew rozrastający się na boki odrostami korzeniowymi. W tym miejscu gdzie rośnie (posadziliśmy  malutką sadzonkę wykopaną w lesie jakieś 5 lat temu) zawsze był problem z podagrycznikiem. Teraz tawlina już niemal całkiem go zagłuszyła :-)


Niestety w naszym ogrodzie pewne przedmioty porozstawiane są dosyć przypadkowo, jak ta pomarańczowa kanka... Przyznać muszę, że zauważam to dopiero na zdjęciach. Jak nie trudno się domyślić jest to sprawka pewnych Krasnali...


Po raz pierwszy w tym roku żylistek szorstki uraczył nas tak obfitym kwieciem. Przeważnie zimą troszkę podmarzał i nie był zbyt dekoracyjny. Teraz jednak całkowicie się zrehabilitował :-)




Mam wrażenie, że nadrobiłam trochę prace w ogrodzie i na razie nie mam jakiejś strasznie pilnej roboty. Czyżby nadszedł teraz czas na kontemplację? To znaczy będę się snuć bez celu po kątach i obmyślać kolejne nasadzenia :-)
Przygotuję też rozsady roślin dwuletnich i może wreszcie posadzę paprykę do gruntu :-)
Zostajemy teraz z dzieciakami sami w Niemojkach. Babcia z ciocią Gosią i Lidką wracają jutro do Australii. Nie wiem jak moje chłopaki to przyjmą do wiadomości... Możliwe, że nie będę miała szans na kontemplację, bo urwą mi wcześniej głowę :-)
Pozdrawiam!

niedziela, 8 czerwca 2014

Dla dziewczynki


W dzień w ogrodzie, a wieczorem przy szydełku :-) 
Tak już mam, że nie lubię mieć bezczynnych rąk :-)
I tak, wieczorami, powstały trzy bereciki dla małej Lidki. Lidia jest u nas na wakacjach, a na co dzień mieszka w Australii. Za kilka dni wraca do domu, gdzie panuje teraz zima. Niezbyt sroga, co prawda, często ładniejsza niż wiosna u nas, ale jednak zima. Tak więc berety jak najbardziej na miejscu :-)
Chłopcy są  nią naprawdę zauroczeni  i nie wiem jak przeżyją rozstanie z siostrzyczką...
Wiecie, gdybym miała córeczkę, to by chyba miała inną czapeczkę na każdy dzień :-)

Już kiedyś robiłam takie berety dla zaprzyjaźnionych dziewczynek, ale pokazuję dopiero teraz, bo trochę się tu monotematycznie zrobiło, a ja przecież nie tylko w zielsku siedzę :-)





sobota, 7 czerwca 2014

Warzywnik do znudzenia...


Do znudzenia dla Was, bo ciągle tylko to pokazuję i do znudzenia dla mnie bo ciągle tylko pielę w nim chwasty...  Generalnie to jestem zadowolona, mimo kilku wtop o których zaraz, to nie jes źle. Ogólnie warzywnik prezentuje się nie najgorzej :-)
W tym roku w maju spadło u nas 163 mm deszczu. Co, dla niewtajemniczonych, oznacza 163 litry wody na 1 metr kwadratowy ziemi. Dane mam bardzo aktualne, gdyż, z racji zajęcia mojego męża posiadamy w ogrodzie stację meteo. Taka ilość wody w moim warzywniku oznacza, pomimo podniesionych rabat, totalną klęską dla ogórków i dyniowatych... Musiałam też już dwa razy opryskać pomidory przeciwko zarazie. Najbardziej podatna na nią odmiana wciąż siedzi sobie pod folią, co na razie chroni ją przed nadmiarem wilgoci z nieba :-) Pod folią siedzą sobie również ostre papryczki, na razie co prawda w doniczkach, ale z doświadczenia wiem, że lepiej je troszkę podgrzać zanim trafią na stałe do gruntu. Do klęsk w tym sezonie niestety muszę zaliczyć te paskudne pędraki, które pokazywałam ostatnio... Na moje nieszczęście nie ograniczyły się do truskawek. Prawie za każdym razem gdy wchodzę do ogrodu widzę nowe ślady ich obecności... A to zwiędnięta fasolka szparagowa, a to podgryziony słonecznik, czy zjedzona cebula... Tak, cebulę to one lubią...
Kolejną porażką w tym roku są chwasty. Na prawdę nie wiem skąd u mnie w ogrodzie taki bank nasion gwiazdnicy pospolitej, wiechliny rocznej i żółtlicy drobnokwiatowej. Ostatnio pojawiła się też przytulia czepna, ale tu podejrzewam Bazyla jako głównego sprawcę nowej Plagi Niemojskiej... Jeszcze kilka lat temu nie było tu tego chwastu, niestety na sierści długowłosego kota, przytulia doskonale się przemieszcza w nowe miejsca... Jak mi jeszcze do tego podagrycznik wyrośnie w warzywniku to się  chyba spakuję i wyniosę...
 A na koniec plag ogrodowych nie sposób nie wymienić dwóch pozornie przeuroczych chłopaczków... Dla przykładu:
-Codziennie rujnują moje żwirowe alejki, no bo przecież są lepsze niż piaskownica...
-Codziennie zrywają zielone truskawki (które jakoś ocalały jeszcze z pędraczej plagi) i "sadzą" je na   zagonkach...
-Antek na przykład uwielbia się tarzać w buraczkach... I tak dostały od tego deszczu chwościka, więc jakoś mu to tarzanie wybaczam :-)







 Pozdrowienia dla wszystkich odwiedzających, ale w szczególności dla ogrodowych wariatów :-)