piątek, 29 lipca 2011

Słoneczny wianek

 Chciałam Wam dziś pokazać jak łatwo zrobić coś fajnego mając na początku jedynie ...sekator i ogromną potrzebę zrobienia czegoś zupełnie "niepraktycznego" i "niepotrzebnego" :)
Wybrałam się z synem na małą przechadzkę, miałam ze sobą sekator, bez którego praktycznie nie ruszam się z domu :) Jak co roku urzekło mnie piękno pewnego przydrożnego "chwasta"- wrotycza pospolitego. Jak sama nazwa wskazuje- jest dość pospolity ... Po krótkim zastanowieniu doszłam do wniosku, że świetnie nadaje się na wianek. Nie dość, że pięknie wygląda świeży, to jeszcze po zasuszeniu nic mu nie brakuje!

 


Wybrałam się do naszej wszech posiadającej stodoły w poszukiwaniu czegoś na podstawę wianka. Długo nie musiałam szukać... Znalazłam 3 metry starego kabla i szybko uwiłam zgrabne koło. Nigdy nie kupuję gotowych podkładów. Zawsze w zasięgu ręki znajdzie się coś, z czego można sobie taki podkład zrobić samemu! Teraz tylko kawałek sznurka do umocowania kwiatów, trochę cierpliwości i gotowe. Prawda, że fajnie wyszło?
Praktycznie od początku pracy nad wiankiem wiedziałam, że podaruję go komuś wspaniałemu, kogo niestety nie ma już z nami...


Podaję przepis na surówkę zimową:
1 kg ogórków
1/4kg cebuli
1/4 kg białej kapusty
1/4 kg marchwi
1/2 kg papryki
Wszystkie warzywa myjemy, marchewkę i cebulę obieramy. Następnie kroimy na plasterki i posypujemy solą (2,5 łyżeczki). Czekamy kilka godzin i po tym czasie zlewamy płyn. W międzyczasie przygotowujemy zalewę: 2 szklanki octu, 1 szklanka wody, 1 szklanka oleju, 2 szklanki cukru- wszystko razem zagotowujemy. Po przestygnięciu wlewamy zalewę do warzyw i zostawiamy na noc. Rano przekładamy do wyparzonych słoików, wrzucamy po kilka ziaren pieprzu, zamykamy słoiki i pasteryzujemy. Ja pasteryzuję w piekarniku w następujący sposób: Wkładam słoiki (0,9l) do zimnego piekarnika, ustawiam temperaturę na 130 st. C. Gdy temperatura dojdzie do 130st. trzymam słoiki jeszcze 10 minut i wyciągam. W przypadku gdy pasteryzuję np. słoiki z całymi ogórkami, pozwalam im siedzieć w piekarniku trochę dłużej. Gdy słoiki są mniejsze- trochę krócej- kwestia wyczucia :)

Powodzenia i smacznego!

czwartek, 28 lipca 2011

Lato zamknięte w słoikach :)

Dziś słów parę o moim trwającym od kilku dni romansie ze słoikami.
A było to tak: Najpierw sialiśmy, podlewaliśmy (wiosną zanosiło się u nas na suszę), pieliliśmy- by cieszyły nasze oczy. W tych pracach dzielnie towarzyszył nam ( mi i mamie Olafa) Witek.
I przyszedł czas, że zaczęły się zbiory... I trzeba było tachać te ciężkie kosze z warzywami 100 metrów pod górę, z uczepioną  do nogi dwuletnią,15 kilową  kulą (często już zmęczoną i marudzącą :) )
Najwięcej było ogórków, cukinii, fasolki szparagowej, kapusty, nie wspominając o marchewce, pietruszce, buraczkach itd... Kopru mam tyle, że stoi nawet w wazonie z innymi kwiatami :)

Ogórki w przeróżnej formie powędrowały do słoików. Cukinię kroję w grubą kostkę i mrożę- doskonale nadaje się jako dodatek do zup i sosów na zimę. Mrożę również wcześniej zblanszowaną fasolkę szparagową, leczo i duszoną kapustę (poszatkowaną kapustę duszę z pomidorami i koperkiem).
Ostatnio natomiast walczyłam z surówkami zimowymi...
Pomagał mi jak zwykle mały bohater... Staram się go angażować we wszystkie moje przedsięwzięcia. Razem gotujemy, razem brukujemy, malujemy, pracujemy w ogrodzie... Kiedy Witek ma jakieś konstruktywne zajęcie, mniej jest szkód w okolicy ... :)



W tym roku, w moim ogródku ziołowym zabrakło niestety tymianku- chyba zeszła zima była dla niego zbyt mroźna :(. Szkoda, bo to jedno z moich ulubionych ziół. Nic tak nie nadaje się do masła ziołowego jak właśnie tymianek! Mam za to potężny "zagon" bazylii, lebiodki, pietruszki i szczypiorku. Gdzieniegdzie można znaleźć tez miętę.
Zioła przeważnie drobno szatkuję i mrożę w pojemnikach. Traktowane w ten sposób bardzo długo zachowują świeżość. Nie suszę ziół, bo jakoś mi się to nie sprawdza- nigdy nie maja takiego aromatu jak mrożone. Robię też oleje i oliwy ziołowe, oraz ziołowe octy.

Pozdrowienia z wciąż błotnistych Niemojek :(

niedziela, 24 lipca 2011

Kałużnik :)

Pada u nas od 3 tygodni, z małymi przerwami... Kto ma dziecko, ten wie, że deszcz, czy błoto nie przeraża naszych pociech- wręcz przeciwnie! Nie ma to jak poskakać po kałużach, potaplać się w ciepłym, letnim błotku... O siedzeniu w domu nie ma mowy... A kalosze to ulubione buty. Ja mam 2-latka, jest za mały żeby go puścić samego, trzeba się "taplać" razem z nim... :)

Pozdrawiają Kałużnicy !!!

piątek, 22 lipca 2011

Królikowo

Jakiś czas temu odkryłam w internecie Tildy. Tak mnie urzekły te niezwykłe "stworzenia", że zabrałam się za szycie... Szyję króliki, kurki, sowy, aniołki, myszki i wiele innych. Tylko nieliczne zostały z nami, inne powędrowały w świat. Nie wszystkim zrobiłam zdjęcia, ale te które mam- pokażę.


Do tej pory każdy królik, którego szyłam, natychmiast zostawał oswajany i adoptowany  przez mojego syna. Często musiałam je oddawać ich nowym właścicielom po kryjomu przed Witkiem. Dziś pokażę królika, którego uszyłam dla córki znajomych- małej Antoniny.


Witkowi absolutnie nie przeszkadza,że królik jest różowy i nosi sukienkę. Najchętniej by go nie oddawał, mimo że wie, że nie jest dla niego.
 Szyjąc najczęściej szukam materiałów w secondhendach. Można tam kupić naprawdę fajne materiały (i nie tylko!) za grosze. Ostatnio wypatrzyłam takie klamerki za całe 68 groszy :)
A to kilka ptaszków, które uszyłam

Pozdrowienia!!!

niedziela, 17 lipca 2011

Kto tak robi ?!?


 Pisząc, że nie mamy sąsiadów trochę minęłam się z prawdą. Co prawda przez dwie trzecie roku faktycznie ich nie mamy, to przez pozostałe 1/3 -mamy. Czasem na szczęście, czasem niestety...
Tak się składa, że część domu, w którym mieszkamy razem z rodzicami męża, należy do siostry mojego teścia. Razem z mężem spędzają tu czas od późnej wiosny, do jesieni. Oboje są ludźmi na emeryturze i patrząc na to co dziś działo się w Niemojkach, chyba czasem się nudzą... Pisałam już, że dom otaczają stare drzewa posadzone w okresie budowy dworu- ponad stuletnie lipy, kasztanowce, orzechy włoskie. Dziś kilka z nich zostało bezpowrotnie oszpeconych i, biorąc pod uwagę porę roku i rozmiar zniszczeń, obawiam się, że mogą to być ich ostatnie lata.

Ta morwa została po prostu ścięta w połowie...

 Ten orzech włoski stracił połowę korony jednym cięciem...


A ten kasztanowiec po prawej stronie, jeszcze kilka godzin temu wyglądał jak ten z lewej strony... Może nie widać tego na zdjęciu, ale wygląda jak palma. Wcześniej jego gałęzie niemal dotykały ziemi, teraz został mu tylko wiecheć liści na samym czubku.

Przykro mi to pisać, ale tylko ludzie bez szacunku dla przyrody i Matki Natury potrafią z uśmiechem na ustach zrobić coś takiego...

sobota, 16 lipca 2011

Stara rama

 Mam takie małe zboczenie... Ilekroć  widzę opuszczone siedlisko, dom, stodółkę czy inne zapomniane zabudowania, nie mogę się powstrzymać, by tam nie zajrzeć. Coś mnie w takich miejscach pociąga. Przyciąga jak magnes... Czasem się powstrzymuję, a czasem nie. Jestem z natury zbieraczem, a w takich zapomnianych przez ludzi miejscach można znaleźć coś fajnego. Coś co dla innych jest bezwartościowym śmieciem, a dla mnie skarbem. Właśnie w takim opuszczonym gospodarstwie znalazłam starą ramę okienną. Miałam zamiar wykorzystać ją jakoś w domu, a tym czasem stała sobie w szopie i czekała... Pierwotnie myślałam, żeby zrobić z niej ramkę na zdjęcia, ale powstał taki jakby wieszak. Ramę dokładnie wyszorowałam wodą z mydłem, a potem delikatnie pobieliłam. Pomysł z serwetką podpatrzyłam u Dag-eSz. Kurki widziałam na jakiejś stronie, ale naprawdę nie pamiętam u kogo. Czasem lubię coś uszyć, to sobie takie uszyłam :)

  A tu kawałek mojej kuchni
Pozdrawiam !!!

piątek, 15 lipca 2011

Lato w ogrodzie i grzybobranie

 Zauważyłam, że żółte kwiaty nie są zbyt popularne w naszych ogrodach. Królują bardziej subtelne lawendowe fiolety, brudne róże i złamane biele.  A według mnie to właśnie  kwiaty w kolorze słońca najbardziej pasują do naszej letniej aury.



Nasz ogród ciągle jest jeszcze na etapie tworzenia. Co prawda mamy dużą część parkową w której przeważają trawniki, jest tam miejsce na ognisko, na grę w piłkę i inne rozrywki. Rosną tu kwiaty pospolicie spotykane na polskiej wsi: liliowce, słoneczniczki, łubiny, floksy, hosty... Jest też część, na której  rośnie sad. Jeszcze rośnie, ale już niedługo...
Właśnie ta część ogrodu będzie trochę inna. Będzie tam ogromny warzywnik ( Mam co prawda warzywnik, ale bardzo daleko... ten planowany będzie za to "zaraz pod domem"), Będą kwiaty i krzewy powszechnie kojarzone z angielskim cottage house: ostróżki, lawendy, dzwonki, pysznogłówki i inne. Będzie specjalnie wydzielony ogród ziołowy, a wszystkie te części będą oddzielone żywopłotami i łukami z pnących róż. Będzie też ogród różany i alejki brukowane kamieniem polnym. Cały projekt mam na razie w głowie, ale ambitnie planuję przenieść go na papier w najbliższym czasie. A tym czasem, krok po kroczku przeobrażeniom powoli ulegają istniejące fragmenty...
 Powolutku, bo z rozbieganym i rozkrzyczanym dwulatkiem, cierpiącym na brak towarzystwa rówieśników
(mieszkamy z dala od wsi i nie mamy sasiadów) ciężko, oj ciężko jest przeprowadzić jakiekolwiek duże przedsięwzięcie. Dlatego po kawałku działam.
A tu wspomniane wcześniej starsze fragmenty ogrodu.


 
Jako, że generalnie uwielbiam przyrodę, las, rośliny i zwierzęta -jestem też zapalonym grzybiarzem. Gdy tylko zaczyna się sezon grzybowy, odkurzam atlas grzybów i korzystam z każdej okazji by  wyskoczyć do lasu. Moja fascynacja grzybami nie ogranicza się tylko do znanych gatunków. Z reguły z lasu wracam z jakimiś wynalazkami, ku przerażeniu mojej rodziny :) Co roku próbujemy dań z nowych gatunków grzybów.  Stąd ten atlas... Moją miłością do przyrody staram się zarazić Witka. Już w tamtym roku jesienią pakowałam rocznego wówczas synka i psa do samochodu i wyruszaliśmy na grzybobranie. Nie powiem, przedzieranie się przez las z wózkiem, co prawda terenowym, i koszem pełnym grzybów nie jest łatwe. Ale czego się nie robi... Podobno moja mama mnie i moją siostrę też zabierałam do lasu od najmłodszych lat. Niedaleko pada jabłko od jabłoni... 
Kilka dni temu, znudzeni ciągle padającym deszcze, korzystając z chwilowego przejaśnienia, wskoczyliśmy w samochód i pojechaliśmy do lasu. To znaczy ja i Witek do lasu na grzyby, a Olgierd nad Bug na ryby. Mały kandydat na grzybiarza dzielnie kroczył przez zarośla w ciężkich kaloszkach nie wypuszczając z ręki łopatki (to taki jego przyjaciel nierozłączny) i kosza na grzyby. Nie bardzo mógł zrozumieć,że szukamy kurek- takich żółtych grzybków. (Przecież jego kurki mieszkają w kurniku i składają jaja. Czego szuka ta moja mama?). Przygoda zaczęła być jeszcze bardziej fascynująca, gdy z nieba zaczął padać ulewny deszcz, mama pomyliła kierunki do samochodu i z zachwyconym małym odkrywcą biegła przez las w strugach deszczu. Do samochodu trafiliśmy, grzybów nazbieraliśmy tyle co na jajecznicę, ale sezon grzybowy otworzyliśmy. A Witek zapytany, czy pojedzie jeszcze z mamą na grzyby, bez namysłu odpowiedział :"Taa!"
  
Mały grzybiarz
Pozdrowienia z deszczowego wschodu!

niedziela, 3 lipca 2011

Tu mieszkamy

Od ponad roku śledzę kilka moich ulubionych blogów. Zainspirowana Waszymi pomysłami postanowiłam spróbować swoich sił. Jestem osobą, której ciężko usiedzieć na miejscu, ciągle coś robię, sadzę, majsterkuję, dłubię itd. Na początku chciałam pokazać miejsce, w którym przyszło mi zamieszkać.




Akurat w tym domku mieszkają nasze zwierzaki, a nie my :)  Jest to mały drewniany spichlerz kupiony przeze mnie w pobliskiej wsi i przewieziony na miejsce. Kupiliśmy go specjalnie z przeznaczeniem dla zwierząt. Domek ma oryginalna drewnianą podłogę i jedynie dach ( wcześniej kryty był eternitem) trzeba było kłaść nowy. Okno znalazłam w starej, rozpadającej się chacie. Po wstępnym oszlifowaniu okazało się,że jest w dobrym stanie i świetnie się nada. Trzeba było tylko wyciąć dziurę w ścianie i przy pomocy pianki montażowej zamontować okno. Niestety nie mam futryny, ale chodzi mi po głowie, żeby zrobić z desek taką atrapę futryny. W kolejce na powieszenie czekają też okiennice z innej starej chaty, której już nie ma. Czekały na stercie starych desek do spalenia, gdzie wypatrzyła je przyjaciółka i przywiozła do mnie.
Płot wyplatałam z leszczyny sama (nie licząc śpiącego obok w wózku synka), dwie zimy temu. Biorąc pod uwagę długość drzemki Witka, zajęło mi to pół zimy... :) ale efekt jest według mnie super.

 To nasze miejsce na ognisko. Co prawda mamy grilla, ale rzadko go używamy. Ogniska są o wiele przyjemniejsze.
O ogrodzie będzie innym razem. Teraz tylko 2 fotki.

 .
 Dom pochodzi z 1930 roku i pierwotnie był to przydworski spichlerz. Przystosowany do zamieszkania został przez dziadków i rodziców  mojego męża. Kiedyś stał tu jeszcze drewniany dwór i inne zabudowania gospodarcze- czworaki, piwnice ziemne, obory, kuźnia. Niestety do dzisiejszych czasów przetrwał jedynie dom (spichlerz) i ponad 100-letnia stodoła (widoczna na zdjęciach powyżej)

Zdjęcie zimowe, ale przynajmniej widać elewację. Latem jest tak obrośnięty przez winobluszcz, że trudno nawet dostrzec, że jest z cegły.