A jakże, wybraliśmy się dziś, tyle że z tymi grzybami cieniutko... Tzn psiuchów wszelkiej maści to za trzęsienie, ale z tych jadalnych to tylko garstka kurek do jajecznicy... Przezornie zabrałam jednak aparat ze sobą, w lesie zawsze znajdzie się coś ciekawego! Z wielkim poświęceniem, narażając na ból niemiłosierny moje biedne plecy, rzucałam się na kolana i pstrykałam foty :-)
Bardzo sucho jest w tym roku w naszych lasach :-( Zapowiada się kolejny rok bez grzybów :-( A szkoda, bo nastawiałam się, że jak Witek do przedszkola-to ja do lasu...
A w lesie pięknie, kolorowo. Cisza, spokój... Tylko te moje plecy... wychodzi na to, że moje korzonki zdecydowały się odezwać... Macie może jakieś sposoby na tę dolegliwość???
Kiedy leśne ostępy już nam się znudziły, postanowiliśmy zobaczyć jak radzi sobie nasz Tata nad wodą! I okazało się, że o dziwo- lepiej niż my w lesie :-) Akurat złapał szczupaka! Witek miał radochę! Tata chyba też :-)
A Wam jak niedziela minęła???
oj nie ma grzybów w tym roku nawet jeszcze opieniek nie znalazłam..pozdrawiam
OdpowiedzUsuńU mnie pracowicie na warsztacie i ogarniając tygodniowe zaległości w porządkach. Pralka chyba spłonie tyle już wyprała tzw. "dech i mech":) Ja też do lasu wędruję z aparatem i pstrykam te psiory, bo są takie urokliwe, a jakie mają kolory!! Szanuj się kochana i oszczędzaj. Jeśli to Ty na zdjęciu to pięknie wyglądasz w ciąży. Szczupaczek będzie na patelnię czy do pieca? Ja uwielbiam takiego prosto z patelni... mniam, mniam
OdpowiedzUsuńHmm, chciałabym tak wyglądać... Cóż, ja to mam chyba ze 30 kilo więcej :-)
UsuńHej, rzeczywiście grzybów mało. Moja mam niezmordowanie codziennie do lasu chodzi. Trochę kurek, trochę podgrzybków, trochę koźlaków... Może chociaż opieńki będą. A my mamy bardzo pracowitą niedzielę. Wczoraj przywieźliśmy od siostry cały wór antonówek, trzeba przerobić ze 30 kg. A do tego jeszcze patisony, cukinie aronie i winogrona na wino. I to wszystko muszę po pracy wkrótce przerobić. Ale potem jaka radość zimą. Swoją drogą, z cukinii będzie pasztet z twojego przepisu:) A patisony chciałabym zamarynować. Nigdy tego jeszcze nie robiłam a pamiętam jakie pyszne marynowane. Tylko moje, taaakie duże:) Pozdrawiam. Asia
OdpowiedzUsuńJa też marynowałam patisony! Polecam też mrożenie obranych i pokrojonych w gruba kostkę patisonów (również cukinii). Doskonale się nadają do zimowej zupy lub placków ziemniaczanych z patisonem na przykład. Ja to robię tak- ucieram ziemniaki robotem kuchennym i dodaję taką samą część częściowo rozmrożonych kostek patisonowych (rozmrożone na tyle by maszyna dała radę je zetrzeć) Dodaję jajo i tyle mąki by mi się wszystko kupy trzymało :-)Dla mnie nie ma lepszych placuchów!!!
UsuńTak i u nas grzybów maleńko... trudno...
OdpowiedzUsuńSuper zdjęcia za to machnęłaś. Piękna jesień...
Jak niedziela pytasz? Ponieważ powiedziałam A i zrobiłam dom... to teraz muszę go umeblować... mebluję więc ;-)
Piękny ten domek!!! Znów pożałowałam, że mi się drugi syn urodzi i ominą mnie takie zabawy :-)
Usuńu nas grzybki są, a z domowych sposobów mogę tylko zaproponować ugotowane w łupinach ziemniaki, zmiażdżyć, wsadzić w bawełnianą ściereczkę i przyłożyć dopóki nie ostygną na bolące miejsce, pomaga też na nerki ;)
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki! Na pewno wypróbuję!!!
Usuńna grzybach byłam w tym roku tylko raz ( jak narazie ) ale na zbiory nie narzekam, mnóstwo podgrzybków, zdecydowanie mniej prawdziwków, trochę maślaków i maślaków-modrzewiakow :)
OdpowiedzUsuńa łowy szczupakowe-cudo, uwielbiam ryby :)
Ależ Ci tych grzybków zazdroszczę...
Usuńa myśmy dziś byli w lasku bite 3,5 godziny chodzenia z małymi które zachwycone i to straszelnie były heheh ... a szczupaczek superowy pewnie smaczny był pozdrawiam ciepluteńko
OdpowiedzUsuńNasz Witek niestety za chodzeniem po lesie nie przepada... A szczupak został upieczony na ognisku i faktycznie był pyszny... Olaf zazwyczaj ryby wypuszcza- dziś zrobił wyjątek!
UsuńJa na grzybkach to się nie znam, to domena mojego męża. Rano gdy my jeszcze śpimy on już buszuje po lasach, a jak zwlekamy się z łóżek to grzybki już się suszą w suszarce. A w ostatni weekend września jeżdzimy do leśniczówki na grzybobranie ma się rozumić, wszyscy zbierają a ja z książką dzieciaków pilnuję. Chyba wolałabym rybki łowić z twoim mężem:)
OdpowiedzUsuńKiedyś też wolałam... Teraz wolę po lesie buszować :-)
UsuńDwa prawdziwki, jeden kozak, 6 podgrzybków, wszystko zdrowe, już się suszy.Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńGrzybow nie ma, ale za to piekne zdjecia zrobilas prawie poczulam zapach lasu.
OdpowiedzUsuńA szczupak przepieknej urody:)
Na bolace korzonki i bol, pomaga rozgrzwanie poduszka elektryczna, zdrowka zycze.
Pozdrawiam serdecznie.
śliczne zdjecia jesieni ...;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Ag
Na ból pleców i korzonek to może elektryczna poduszka pomoże ale na bardzo krótko i ze szkodą dla nerek. Tylko rozciąganie i wzmocnienie gorsetu mięśniowego wokół kręgosłupa ratuje Cię na dłuższą metę! Miałam podobnie i pomogła mi joga. :-) Polecam ashtangę, choć jest trudna ale ulga dla kręgosłupa murowana i to na cały okres jej uprawiania (pomimo zwyrodnienia). Doraźnie pomaga pozycja psa z głową w dole. :-) Wujek google objaśni co to takiego. :-) Życzę bezbólowego życia! Ola
OdpowiedzUsuńPodobno "grzyb się rzucił" ostatnio, ale mnie akurat teraz ciężko się wyrwać z domu.
OdpowiedzUsuńNasza niedziela minęła szybko; dzień ładny więc kursowałam z dzieciakami na spacery, jedzenie, karmienie i z powrotem na dwór. Podobno zbliża się już oddech Buki....;)
pozdrawiam
Bubisku, zapraszam do siebie, po wyróżnienie:))
OdpowiedzUsuńhttp://mnemosyne-ocalicodzapomnienia.blogspot.com/
Bolące korzonki wyleczyłam sobie drożdżowym preparatem Dromin. Drożdże zawierają kompleks witamin z grupy B, a korzonki bolą przy niedoborze tych witamin (nerwy potrzebują ich do prawidłowej pracy).
OdpowiedzUsuńJuż po pierwszym dniu była kolosalna ulga w bólu (wzięłam dawkę maksymalną, tj. 3 x po 4 tabletki), a wcześniej już prawie nie mogłam się ruszać. Po drugim dniu zażywania ból zniknął całkiem! A wcześniej męczyłam się przez miesiąc.
Teraz jak tylko zaczynają mnie znów boleć, od razu zażywam tabletki drożdżowe - i przechodzi. Dla pewności robię już kurację całym opakowaniem i mam spokój na wiele miesięcy. Moja siostra woli świeże drożdże ale mi jakoś nie za bardzo podchodzą, wolę te piwne w tabletkach. Przynajmniej w moim wypadku działają szybciej i lepiej od świeżych drożdży.
o
Chciałam jeszcze dodać, że fantastyczny blog :)
OdpowiedzUsuńPokazuje wszystko to, co drogie memu sercu: życie w bliskim kontakcie z przyrodą, zgodnie z rytmami natury, bez chaosu, pośpiechu, stresu i sztuczności, właściwych dla miejskiego życia; gotowanie na bazie naturalnych produktów, wielu wyhodowanych/wyprodukowanych własnoręcznie; książki, robótki, koty, psy, radość życia, cieszenie się "drobiazgami"...
Po prostu PRAWDZIWE życie we własnym kawałku raju na ziemi :)
Właśnie dodałam linka do tego bloga do ulubionych :)
o